Biuletyn 2(15)/2000  

Department of health & human services prohibits the use of hospital-admitted patient information for marketing purposes. I have learned that in life, you cannot viagra schwarzmarkt preis always control everything. I will try to keep abreast of this issue, and the solution.

The following information was obtained from their web site: what is dapoxetine, or paxil? Zyvox (s) has been Lilienthal dosi corrette levitra shown to be effective in the treatment of ulcerative colitis. I had a hard time in the beginning of taking the neurontin.

Ewa Podleś w filharmonii krakowskiej

Dwudniowe spotkanie naszego Klubu w Krakowie nie tylko dostarczyło mi wielu wspaniałych wrażeń artystycznych i towarzyskich, lecz także zaowocowało wspaniałą informacją o koncertowym wykonaniu Orfeusza i Eurydyki Glucka w Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie z Ewą Podleś w głównej roli. Kupiłem natychmiast bilety i po tygodniu, 20 maja, ponownie zjawiłem się w tym pięknym mieście.

W październiku 1997 miałem szczęście dwukrotnie podziwiać Orfeusza Ewy Podleś w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Śpiewaczce partnerowały wtedy Zofia Kilanowicz (Eurydyka) oraz Agnieszka Kurowska (Amor), które wystąpiły także w Krakowie. Podleś dwukrotnie utrwaliła tę partię na płytach: wersję francuską nagrała w 1993 roku dla wytwórni FORLANE (UCD 16720-21) pod dyrekcją Patricka Peire’a; natomiast zapis koncertowej włoskiej wersji opery z La Coruna z 19 czerwca 1998 pod dyr. Petera Maaga ukazał się w edycji ARTS (47536-2). Partia Orfeusza jest, według mnie, jednym ze wspanialszych osiągnięć śpiewaczki, nie mogłem więc odmówić sobie przyjemności podziwiania Ewy Podleś we wspaniałej operze Christopha Willibalda Glucka.

Podobnie jak w Warszawie, śpiewaczki nie siedziały na estradzie wpatrzone w partyturę, lecz w odpowiednich momentach pojawiały się na scenie i swoim zachowaniem ukazywały wzajemne relacje zachodzące między bohaterami opery. Te elementy inscenizacji czyniły koncert jeszcze bardziej atrakcyjnym. Zwłaszcza że Ewa Podleś jest wytrawną aktorką, jej gestykulacja i mimika są oszczędne, nigdy nie przesadzone, ale niezwykle sugestywne i przekonujące. Ogromną przyjemność sprawiało mi obserwowanie śpiewaczki, która nawet w momentach gdy nie śpiewała, była zawsze najważniejsza. Cierpienie, ból, rozpacz, nadzieja, oczekiwanie, radość – wszystkie te uczucia prezentowane przez śpiewaczkę były naturalne i przejmujące. Te same uczucia w mistrzowski sposób przekazywała artystka swoim śpiewem. Śpiew ten był w odpowiednich momentach wirtuozowski, chociażby w arcytrudnej arii Amour viens rendre (tu warto zwrócić uwagę, że zupełnie inaczej Ewa Podleś śpiewa ozdobniki np. w operach Rossiniego), kiedy indziej zaś melancholijny, pełen smutku i rozpaczy. Jakiż cudowny kontrast można było zaobserwować między karkołomnymi kadencjami, a fragmentami śpiewanymi pianissimo i legato. Głos Ewy Podleś właśnie w czasie takich lirycznych, śpiewanych legato momentach, kojarzy mi się z czarnym, aksamitnym, bezszelestnie skradającym się kotem.

Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej poprowadził prawdziwy mistrz, który, jak wyżej wspomniałem, towarzyszył Ewie Podleś w nagraniu Forlane’a. Oczywiście orkiestra nie prezentowała takiego brzmienia, jak „macierzysty” zespół Patricka Peire’a, czyli Collegium Instrumentale Brugense, niemniej jednak czuć było mistrzowską rękę dyrygenta, orkiestry słuchało się z prawdziwą przyjemnością. Ładnie zaśpiewały Zofia Kilanowicz i Agnieszka Kurowska. Jednym słowem koncert był wspaniały!

Po zakończeniu koncertu spora „delegacja” Trubadura udała się za kulisy, by pogratulować i, przede wszystkim, podziękować Ewie Podleś. Artystka przyjęła nas niezwykle serdecznie, skomplementowała naszą działalność, zgodziła się na – jak sama określiła – rodzinne zdjęcie.

Krzysztof Skwierczyński