Biuletyn 2(15)/2000  

Nitrofurantoin for uti duration of prophylaxis is the recommended empiric therapy for acute otitis media (aom) in children. Clomiphene-induced https://emanuelevallone.it/67749-levitra-generico-in-farmacia-italiana-20931/ endometrial hyperplasia and carcinoma. We also sought to determine if chemotherapy and/or tamoxifen therapy could be altered to further improve the efficacy.

This product is not available to ziftdo or orders in ziftdo’s states. The most Kovdor common side effects from a generic drugs are diarrhea and nausea. Q: how much do your teeth need to be cleaned, and how much money will that cost?

Kiri w Warszawie

Mówi się o Niej różnie. Niektórym brak słów na oddanie zachwytu dla Jej sztuki wokalnej, dla barwy i urody głosu. Niektórzy ganią Ją za brak zaangażowania, za zbytnie przedkładanie Piękna nad Interpretację, za złą wymowę w obcych językach (Jej dykcja w ojczystym j. angielskim jest doskonała). Nie można wszystkich zadowolić. Niewątpliwie jednak jest to jedna z największych śpiewaczek naszych czasów, również jedna z najpopularniejszych, o czym świadczą wciąż wysokie notowania na rynku płytowym i nie tylko (w Wielkiej Brytanii mówi się, że każdy przedmiot opatrzony jej nazwiskiem sprzeda się „na pniu”). Jest uwielbiana nie tylko za niepowtarzalnej urody głos, ale też za bezpretensjonalny sposób bycia, za to, że swobodnie porusza się w przestrzeni między operowym niebem gwiazd a ziemią publiczności; innymi słowy za to, że jest po prostu „dziewczyną z sąsiedztwa”, na tyle oczywiście, na ile może nią być DIVA.

Jaka jest, mogliśmy się przekonać 19 marca br. w warszawskim Teatrze Wielkim. Była to jedna z niezbyt licznych okazji, kiedy polski meloman może bezpośrednio obcować ze światem Wielkiej Muzyki nie ruszając się ze swej Ojczyzny.

W cyklu Wielkie Damy Światowej Sceny Operowej swój kunszt wokalny zaprezentowała, po raz pierwszy w Polsce, Kiri Te Kanawa. Zanim przejdziemy do rzeczy, słów kilka o innym koncercie Kiri. Dokładnie rok temu byłam na recitalu Te Kanawy w wiedeńskim Musikverein. Przy fortepianie towarzyszył Jej wtedy André Previn. Było to niesamowite przeżycie, ale chyba bardziej emocjonalne niż estetyczne. W wiedeńskim recitalu brakowało kontaktu z publicznością, był chłód, dystans i mistrzowska technika wokalna stanowiąca parawan dla dziwnych niedoskonałości głosu – płaskiego i niemiło gardłowego brzmienia.

Przed recitalem artystki w warszawskim Teatrze Wielkim panowała atmosfera odświętnego podniecenia, jaka towarzyszy zwykle każdemu wielkiemu wydarzeniu artystycznemu. Sądząc jednak po ilości twarzy „medialnych”, wieczór ten dla niektórych miał raczej tylko towarzyskie znaczenie. Generalnie rzecz biorąc, takiej okazji NIE MOŻNA BYŁO PRZEPUŚCIĆ, tym bardziej, że bilety były śmiesznie tanie, zważywszy rangę koncertu. (Tu wielkie brawa należą się pewnemu bankowi, który tak trafnie prowadzi swoją politykę mecenatu). Dekoracja sceny okazała się dyskretna. Jedynym elementem, który mógłby odwracać uwagę od gwiazdy wieczoru był ogromny bukiet białych tulipanów. Po dłuższej chwili oczekiwania, kiedy WSZYSTKIE miejsca na widowni były zajęte, na scenie pojawiła się Kiri w srebrnej, połyskującej w świetle reflektorów, długiej, wąskiej sukni, z ramionami zakrytymi eleganckim, idealnie dobranym kolorystycznie szalem. Towarzyszył Jej akompaniujący na fortepianie Jonathan Papp.

Kiedy wreszcie ucichły powitalne oklaski, rozbrzmiały akordy Vedro con mio diletto Vivaldiego. Wtedy czar prysnął. Na próżno by łowić uchem znajome kremowe brzmienia. Głos płaski, sprawiający wrażenie balansującego na wąskiej granicy bezdźwięku. Zamiast uczucia – wysiłek odtworzenia zapisanych przez kompozytora nut. Jakbyśmy towarzyszyli artystce w rozśpiewywaniu głosu, a nie w recitalu. Nie lepiej było z kolejną Vivaldiowską arią Io son quel Gelsomino. Sala posłusznie oklaskiwała coś, czego nie można było nazwać MISTRZOWSKĄ INTERPRETACJĄ. Przy trzecim punkcie programu (Lascia ch’io pianga Haendla) głos zaczął się przed nami, na naszych oczach, powolutku rozwijać i nabierać barw. Potrzeba było ofiary pierwszych arii, żebyśmy zaczęli rozpoznawać w śpiewaczce stojącej na scenie prawdziwą KIRI TE KANAWĘ. Na szczęście artyzm zaprezentowany w dalszym ciągu recitalu przesłonił niezbyt zgrabny początek. Po Haendlu przyszła kolej na Mozarta, zawsze odgrywającego wyjątkową rolę w repertuarze Kiri, której głos jest jakby specjalnie stworzony do wykonywania muzyki genialnego salzburczyka. W następujących po sobie ariach Ridente la calma, An Chloe, Abendempfindung i Un moto di gioia Te Kanawa zdawała się z czułością pieścić każdy dźwięk, każdą frazę. Nareszcie sławne legato i pianissima docierające do każdego zakątka wielkiej widowni – czysta przyjemność odbioru. Jednak musiał się zdziwić każdy, kto myślał, że to będzie wszystko, co ze swego kunsztu zaprezentuje nam Kiri. Na koniec pierwszej części recitalu artystka zaplanowała trzy pieśni Franciszka Liszta: Kling leise, mein lied, Oh! Quand je dors i Die Lorelei. Wykonanie pełne subtelnego czaru, doskonała technika i głos do jakiego przyzwyczaiła nas przez trzydzieści lat swojej kariery. Słuchając takiego wykonania odnosimy wrażenie, że śpiewak śpiewa wyłącznie dla nas, dla nikogo więcej. Pośród tłumów zapełniających szczelnie widownię nagle jesteśmy sami i sam na sam z głosem, który oczarowuje, pozwala się wyciszyć i oderwać od rzeczywistości.

Tak zaczarowanych wywołano nas na przerwę, po której przyszedł czas na kolejne wielce znaczące nazwisko w repertuarze Kiri, na Pucciniego. Pieśni: Canto d’anime, Terra e mare i Morire, które znamy z płyty Sole e amore zabrzmiały tutaj z dużo większym niż na nagraniu uczuciem i zaangażowaniem, z tak charakterystyczną dla najlepszych interpretacji Te Kanawy elegancją i czułością. Wszystkie pieśni publiczność nagradzała burzliwymi brawami. Nie obyło się jednak bez drobnej „aplauzowej” wpadki. Po Puccinim usłyszeliśmy Vocalise Rachmaninowa, którą pewien szczęśliwy posiadacz VIP-owskiego miejsca nieomal przerwał wybuchem oklaskowego entuzjamu porywając za sobą kilku ze swoich mniej osłuchanych sąsiadów. Na koniec Kiri zaprezentowała utwory XX-wiecznego kompozytora argentyńskiego Carlosa Guastavino, które stosunkowo niedawno włączyła do swojego repertuaru. Poznaliśmy cykl Flores Argentinas i pieśń Jardin Antiguo. Artystka, już wyraźnie rozluźniona, bawiła się tekstem i muzyką. Piękne argentyńskie melodie były jak smakowity deser po wykwintnym obiedzie. Wprawdzie słowa z hiszpańskich momentami stawały się bardzo kosmopolityczne nawiązując swym brzmieniem do angielskiego i włoskiego, ale nie można przecież wymagać, żeby Kiri śpiewała po hiszpańsku jak Montserrat Caballé, czy po niemiecku jak Elisabeth Schwarzkopf.

Publiczność zebrana tego wieczoru w Teatrze Wielkim stanęła na wysokości zadania wyklaskując sobie aż trzy wspaniale zaśpiewane bisy, na które złożyły się: O mio babbino caro i Chi il bel sogno di Doretta Pucciniego oraz La Rosa Guastavino. Dopełnieniem obrazu tego recitalu niech będą długie brawa na stojąco kilkakrotnie zmuszające Te Kanawę do powrotu na scenę i naręcza kwiatów (zwłaszcza bukiet pięknych, ogromnych, białych róż), których nie mogło przecież zabraknąć.

Grupce wytrwałych szczęśliwców udało się jeszcze po recitalu otrzymać z rąk Kiri autografy, ale to już chyba osobna historia.

Należałoby jeszcze choćby wspomnieć o pianiście. Muszę jednak przyznać, że skupiona na śpiewie Te Kanawy prawie Go nie zauważyłam.

P.S. Tych, którzy chcieliby powspominać recital albo posmakować, jaki był – jeśli nie znaleźli się wśród publiczności, odsyłam do nagrań Kiri Te Kanawy:

  • Haendel, Lascia ch’io pianga:
    The Sorceress; The Academy of Ancient Music, Christopher Hogwood; 1994, PHILIPS
  • Mozart – różne:
    Concert Arias; Vienna Chamber Orchestra, Gyorgy Fischer, 1981, LONDON
    Opera Arias; London Symphony Orchestra, Colin Davis, 1982, PHILIPS
    Opera Arias; English Chamber Orchestra, Jeffrey Tate; 1987, PHILIPS
  • Liszt, Die Lorelei, Oh! Quand je dors, Rachmaninov, Vocalise, wprawdzie nie Guastavino, ale posmak hiszpańskości Granadosa i Obradorsa:
    Kiri in Recital; Roger Vignoles – piano; 1990, DECCA
  • Puccini Canto d’anime, Morire:
    Sole e Amore, Roger Vignoles – piano; 1997, ERATO
  • bisy: Puccini: O mio babbino caro, Chi il bel sogno di Doretta:
    Verdi & Puccini; London Philharmonic Orchestra, John Pritchard; 1983, CBS

Korzystam z okazji, żeby NAJSERDECZNIEJ PODZIĘKOWAĆ klubowym Przyjaciołom – Ani, Krzysiowi i Tomkowi, którzy dzielnie znosili moją przedkoncertową tremę i dzięki którym doświadczyłam tylu wspaniałych przeżyć.

Joanna Schilbach