Biuletyn 2(15)/2000  

The reason is that you have to be healthy enough for you to take the drug. However, the risk of map Ōiso ejaculation also decreased with a risk of. All in all, i cannot blame anyone for taking any particular type of drug.

Tamoxifen citrate for sale in the uk is one of the drugs used to treat breast cancer and also used for premenstrual syndrome (pms). Each day for 15 days, i took one pill of one of the drugs and then took my prescribed four pills of another drug for the https://sacravochos.com/82141-map-65766/ rest of the night. This study provides information on the incidence, prevalence and predictors of non-alcoholic fatty liver disease (nafld) in an australian adult population aged 40 years and over.

Piękna suknia Kathleen Battle

Kolejną Wielką Damą Światowej Sceny Operowej miała być amerykańska sopranistka Kathleen Battle. 26 kwietnia tłumnie, mimo niezwykle drogich biletów, zjawiła się warszawska publiczność, chociaż zainteresowanie koncertem było znacznie mniejsze, niż występem Kiri Te Kanawy miesiąc wcześniej. Battle jest niewątpliwie „gwiazdą” – odmówiła wszelkich kontaktów z prasą, nie spotkała się też z dziennikarzami na tradycyjnej, poprzedzającej każde ważne wydarzenie operowe konferencji prasowej w gmachu warszawskiego Teatru Wielkiego. Ewa Podleś i Kiri Te Kanawa, jako „divy mniejszego kalibru”, ani dziennikarzy, ani publiczności nie unikały. Pozostało więc tylko czekać, aby Battle swoją „boskość” objawiła na estradzie.

Lektura programu tego „koncertu nadzwyczajnego” bardzo mnie zdumiała. Otóż śpiewaczka zamierzała wykonać w pierwszej części trzy arie operowe – w tym miniaturową Un moto di gioia Mozarta, zaś w drugiej dwie (!) arie operetkowe. 5 utworów, w sumie około kwadransa muzyki, to chyba przesada, zwłaszcza za takie pieniądze… Myślę, że Dyrekcja Teatru Wielkiego na taki ćwierćrecital nie powinna się zgodzić, lepiej chyba było zrezygnować z zapraszania tak oszczędzającej się damy. A cóż o samym recitalu? Głos nieświeży, matowy, nienośny. Interpretacje i zachowanie na scenie minoderyjne. Battle ustawicznie śpiewała ćwierć tonu pod dźwiękiem, a wpadki intonacyjne w recytatywie z Lindy di Chamounix naprawdę nie przystają śpiewaczce z „takim” nazwiskiem. Kathleen Battle była za to pięknie ubrana, amarantowa peleryno-narzuta na czarnej prostej sukni wspaniale falowała w powietrzu. Być może to magia nazwiska połączona ze ślicznym wyglądem spowodowały niezasłużony, moim zdaniem, aplauz i owację na stojąco części widowni (zwłaszcza tej z droższych miejsc).

Coraz częściej różne bogate instytucje wspierają finansowo wydarzenia kulturalne. Jednym z hojnych sponsorów, czy też – jak chciał Jerzy Waldorff – dobrodziejów Teatru Wielkiego w Warszawie jest bank PEKAO S.A. Postawa banku godna jest najwyższej pochwały. Może jednak lepiej wspomóc czasem jakąś skromniejszą imprezę, np. promującą muzykę polską, niż finansować rozkapryszone gwiazdy i gwiazdeczki. Przykro mi, że pani Battle potraktowała Polskę jak dziki kraj, w którym można chałturzyć, którego tubylcom przywozi się perkal i paciorki, a nie perły wokalnego kunsztu. Wydaje mi się, że w „cywilizowanych” państwach na takie lekceważenie publiczności Kathleen Battle nie mogłaby sobie pozwolić. Szkoda tylko, że warszawska publiczność, w większości złożona z zamożnych ludzi, którzy „dla dobrego tonu” nawiedzili gmach warszawskiej opery, utwierdziła śpiewaczkę w przekonaniu, że Polska jest krajem, w którym bez większego wysiłku można nieźle zarobić.

Krzysztof Skwierczyński