Biuletyn 2(15)/2000  

Doxycycline can be an effective choice for patients who suffer from rheumatoid arthritis. This comically jelly kamagra erfahrung will help ensure that you receive your medications on time. This amazing collection of fitness movies, fitness training and articles is designed to show you exactly how to get in shape.

I believe he was just a guy who was renting the car because he wanted to drive across the country. I had an allergy to amoxicillin, so the first time i took it, i https://dylem.it/44386-cialis-generico-differenze-50927/ ended up throwing up. Fish amoxicillin 500mg tablets uk - buy fish amoxicillin 500mg tablets uk.

Śpiewam całe życie
Rozmowa z Hanną Lisowską

– Trubadur: Uczyła się Pani śpiewu od dziecka, Pani debiut – jeszcze jako studentki – w roli Tatiany w Eugeniuszu Onieginie w warszawskim Teatrze Wielkim stał się wydarzeniem artystycznym…

– Hanna Lisowska: Śpiewam właściwie całe życie, wcześniej śpiewałam, niż mówiłam. Pochodzę z rodziny o dość bogatych tradycjach muzycznych. Moja matka była muzykiem i po niej właśnie odziedziczyłam zdolności wokalne. Naukę śpiewu rozpoczęłam w średniej szkole muzycznej, potem studiowałam w Wyższej Szkole Muzycznej. Byłam studentką trzeciego roku tej uczelni, kiedy moja Pani Profesor, Zofia Fedyczkowska, powiedziała mi o przesłuchaniu w Teatrze Wielkim w Warszawie. Była prawdziwą artystką i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że śpiewak nie uczy się dla samej nauki, że od teorii ważniejsza jest praktyka – przede wszystkim praktyka sceniczna. Zaśpiewałam to przesłuchanie i zostałam natychmiast przyjęta. Dyrektor Górzyński z góry mnie przepraszał, mówił: Nie mogę Pani dać takiej gaży, na jaką Pani zasługuje. I tak mnie wszystkie śpiewaczki tu ze skóry obedrą. I faktycznie, działy się w teatrze dantejskie sceny. Na Zachodzie istnieje bardzo dobry zwyczaj promowania młodych ludzi. Wielokrotnie słyszałam, jak moi niemieccy koledzy po fachu opowiadali w różnych teatrach o młodych, zdolnych ludziach, którzy potem właśnie dzięki temu dostawali angaże. U nas można zaobserwować działanie wręcz przeciwne: jeżeli ktoś jest tylko nieco powyżej przeciętnej, to się go natychmiast niszczy, niejednokrotnie – tak jak mnie – zmuszając do ucieczki z kraju.

– Zdecydowała się Pani wtedy na karierę artystki niezależnej, nie związanej na stałe z żadnym teatrem.

– Tak, przede wszystkim dlatego, że pozwala mi to uniknąć wielu niedogodności, takich jak konieczność śpiewania próby następnego dnia po spektaklu, czy występowania na przemian w głównych rolach i rolach drugoplanowych. Ponadto mam czas na dopracowywanie swoich partii, czy wprowadzanie nowych do swojego repertuaru. Wielokrotnie zdarzało mi się odmawiać, nie przyjęłam na przykład za pierwszym podejściem roli Izoldy, na której opracowanie dano mi sześć tygodni. To jest niewykonalne, takie przedsięwzięcie jest z góry skazane na niepowodzenie. Niestety, coraz mniej jest osób, które to rozumieją. Obecna sytuacja śpiewaków w teatrach jest tragiczna. Nie zapewnia się – szczególnie młodym artystom – odpowiednich warunków pracy, zmusza się ich do robienia w ramach etatu rzeczy, które szkodzą im samym i całym przedsięwzięciom artystycznym, w których biorą oni udział. Na porządku dziennym jest proponowanie śpiewakom partii na miesiąc, dwa przed premierą. Bardzo często też zdarza się, że śpiewak występuje w nowej dla siebie roli po jednej zaledwie próbie scenicznej, czy śpiewa partię, której dopiero co – i to w trybie przyspieszonym – się nauczył. Zapomina się o tym, że samo muzyczne opanowanie partii to jeszcze za mało, że to dopiero początek pracy nad nią. Bo śpiewak musi mieć czas, żeby ją przełożyć na swój głos, przemyśleć, by móc potem wykreować kompletną, interesującą postać sceniczną. Dlatego między innymi praktykowana jest teraz na świecie tak daleko posunięta specjalizacja – śpiewacy mają około dwudziestu znakomicie przygotowanych ról i tylko w tych partiach występują. Czasy, kiedy wszyscy śpiewali wszystko, dawno już się skończyły.

Innym poważnym problemem jest brak kompetencji dyrygentów, którzy nie potrafią trafnie obsadzać ról, bo niejednokrotnie nie dysponują niezbędną do tego wiedzą wokalną, albo po prostu zaniedbują swoje podstawowe obowiązki, nie organizując na przykład przesłuchań i obsadzając śpiewaków, których nigdy nie mieli okazji słyszeć. Dlatego szansę mają w tej chwili wyłącznie jednostki wybitnie zdolne, niezwykle inteligentne i samokrytyczne, które są w stanie z pomocą pedagogów i korepetytorów indywidualnie pracować nad rolą i przygotować ją tak, by nadawała się do zaprezentowania publiczności. To oczywiście też kryje w sobie pewne niebezpieczeństwa, bo bardzo często zdarza się tak, że młody adept się wręcz uzależnia od swojego profesora i nie przyjmuje już ani krytyki, ani rad od kogokolwiek innego. Zamykają się w sobie, stają się nieufni i żyją w przekonaniu, że wszyscy naokoło chcą im tylko zaszkodzić. W dobrym samopoczuciu utrzymują ich przyboczni „pochlebiacze”, którzy skaczą wokół nich, powtarzając: taki jesteś śliczny, taki milutki, śpiewaj tak dalej!, i oni tak dalej… skrzeczą. Aż wreszcie kiedyś nadchodzi ten moment, kiedy wychodzi na jaw straszna prawda – kiedy okazuje się, że śpiewak nie jest w stanie wyśpiewać tego, co jest zapisane w nutach, albo nie jest w stanie się przebić przez orkiestrę. I jest to wtedy wielka, osobista tragedia, dlatego, że ten człowiek poświęcił na naukę śpiewu całe swoje życie i nie potrafi nic innego. Niestety zdarza się to coraz częściej.

– Czy Pani była „uzależniona” od swoich pedagogów?

– Nie, udało mi się tego uniknąć. Mogę śmiało powiedzieć, że miałam duże szczęście do profesorów. Przede wszystkim kształciłam się u bardzo niewielu, bo tylko czterech, pedagogów. Z przerażeniem obserwuję kolegów, którzy usiłują znaleźć odpowiedniego profesora, a w efekcie zmieniają ich na coraz gorszych, co oczywiście bardzo negatywnie odbija się na ich kondycji głosowej. A śpiewak musi się kształcić, musi się rozwijać przez całe życie i od osób, które nim kierują, zależy w znacznej mierze przebieg jego kariery. Jest bardzo wielu pedagogów, którzy świetnie słyszą i sami są świetnymi artystami, a nie potrafią przekazać uczniowi swojej wiedzy i swojego doświadczenia, nie potrafią w sposób jasny i czytelny przedstawić swoich uwag. Wiele osób nie chce przyjąć prostej prawdy: że śpiewanie opiera się przede wszystkim na fizycznych możliwościach człowieka i tworzenie na tę okoliczność arcyskomplikowanych zwrotów, niezrozumiałych często dla samego mówiącego, czy wręcz całych nowych słowniczków, może tylko zaszkodzić. Są pewne podstawowe zasady, których się trzeba po prostu nauczyć i których trzeba przestrzegać. Jest oczywiste, że adept śpiewu musi być muzykalny i inteligentny, musi mieć dobrą pamięć muzyczną, musi być uzdolniony scenicznie, no i przede wszystkim mieć aparat głosowy, który pozwoli mu na występowanie z wielkimi orkiestrami, bo teraz dyrygentom coraz mniej zależy na wydobyciu głosu śpiewaka na plan pierwszy. Reszta to kwestia techniki, przy której zbędne są wszelkie abstrakcyjne, baśniowo-magiczne określenia.

Ja, jak mówiłam, miałam szczęście spotkać w życiu ludzi, którzy bardzo wiele wnosili do moich umiejętności. Znakomicie od wielu już lat współpracuje mi się z Janiną Anną Pawluk, moją korepetytorką, z którą wykonujemy codzienną, morderczą pracę niezbędną do osiągnięcia zadowalających efektów na scenie czy na estradzie. Ogromnie sobie cenię współpracę z profesor Zofią Fedyczkowską i Niną Stano, która zresztą sama wystąpiła z propozycją współpracy, za co jestem jej bardzo wdzięczna, bo niejednokrotnie zdarza się tak, że młody śpiewak chciałby się z kimś skonsultować, ale zwyczajnie nie wie, do kogo się udać. Zanim trafiłam do Niny Stano miałam stale problemy z gardłem, nieustannie byłam niedysponowana głosowo. Nina Stano wiele zmieniła w mojej technice śpiewu, musiałam, występując już w teatrach, przestawić się na jej metody techniki wokalnej, ale dzięki temu, że jej zaufałam, skończyły się moje problemy techniczne. Okazało się, że mogę śpiewać bardzo dużo – zarówno prób, jak i przedstawień – i nie sprawia mi to żadnej trudności.

– Czy podejmowała Pani próby pracy jako pedagog?

– Ucząc się w średniej szkole muzycznej studiowałam jednocześnie pedagogikę na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadziłam wtedy chór dziecięcy, działający przy Teatrze Wielkim, który brał udział w wielu przedstawieniach, między innymi w Królu Rogerze w 1965 roku. Teraz często zdarza mi się podsunąć koledze jakąś uwagę czy podzielić się z kimś moim doświadczeniem, ale wszystko to nieformalnie. Złożyłam w Akademii Muzycznej ofertę pracy, ale nie zdecydowano się mnie zatrudnić.

– W czerwcu w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej odbędzie się organizowany przez Panią kurs interpretacji pieśni i arii niemieckiej.

– Będzie to dwutygodniowy kurs dla młodych polskich śpiewaków, dla których, moim zdaniem, umiejętność poprawnego interpretowania i wykonywania utworów z repertuaru niemieckiego jest niezbędna w staraniach o angaż do teatrów na całym świecie. Prawda jest też taka, że śpiewacy polscy mają szansę na angaż przede wszystkim w teatrach niemieckich właśnie. Zaprosiłam więc do współpracy wykładowców niemieckich, którzy zajmują się kształceniem w Polsce nauczycieli języka niemieckiego. Z pomocą dyrektora Dąbrowskiego udało mi się znaleźć sponsorów, dzięki czemu kursanci będą musieli pokrywać jedynie koszty pobytu w Warszawie. Sądzę, że o ile to możliwe, nie powinno się młodych polskich śpiewaków obciążać kosztami tego typu przedsięwzięć. Być może na zakończenie kursu zorganizujemy koncert, podczas którego kursanci będą mogli podsumować swoją dwutygodniową pracę.

– Organizuje Pani kurs we współpracy z Operą Narodową, tam również zdecydowała się Pani obchodzić swój jubileusz 30-lecia pracy artystycznej…

– Powodem tego było przygotowanie przeze mnie nowej partii – w Walkirii wystąpiłam po raz pierwszy jako Brunhilda. Kiedy podczas wstępnej rozmowy z dyrektorem Kaspszykiem padło pytanie o rolę, jaką chciałabym śpiewać w tej inscenizacji, odpowiedziałam oczywiście, że Sieglindę, bo tę rolę śpiewałam zawsze w Walkirii w Metropolitan Opera. Dopiero po jakimś czasie, pod wpływem mojego męża i Pani Janiny Pawluk podjęłam decyzję o przygotowaniu partii Brunhildy.

– Jakie są Pani plany na ten i na najbliższy sezon?

– Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów na przyszły sezon. Dostałam propozycję Fidelia. W Operze Narodowej prowadziliśmy już wstępne rozmowy, ale nie chciałabym na razie zdradzać, czego one dotyczyły. 30 maja odbędzie się na Zamku Królewskim w Warszawie pod auspicjami Filharmonii Narodowej mój recital pieśni niemieckich, na który serdecznie zapraszam.

– Bardzo dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiały: Danuta Grochowska i Agnieszka Kłopocka