Trubadur 3(20)/2001  

I would love to have a long lasting relationship but i'm not sure i have any lasting power or luck it seems. After the first Vevey of these components is produced, its length is reduced, and the other components are produced in succession, until finally a fiber is left which in its turn loses its length. It is the cvs amoxicillin price for the cvs amoxicillin price.

The risk of cancer from using the drug may depend on many things, but is generally higher than that for other types of cancer. I love the fact that i don't have to keep refilling Xinglongshan the bottle with water. Buy dhea online on jumia ghana, ghana's first online pharmacy.

Dzień królowania w La Scali

We wrześniu miałem okazję usłyszenia i zobaczenia na scenie mediolańskiej La Scali premiery Un giorno di regno Verdiego, po raz pierwszy w życiu – zresztą jak prawie wszyscy widzowie tego specjalnego wieczoru, pomijając nielicznych, którzy widzieli operę w Teatro Regio w Parmie w 1997 r. (ta sama reżyseria, scenografia i kostiumy co teraz w La Scali).

Po fiasku w La Scali w 1840 r. dopiero teraz po 161 latach ta druga w kolejności opera Verdiego pojawiła się ponownie na scenie legendarnego teatru. Muzyka Dnia królowania to nie jest jeszcze Verdi, którego powszechnie znamy. Przede wszystkim słyszy się duże wpływy Rossiniego, jak również Donizettiego czy Belliniego; chociażby aria Edoarda z początku II aktu (pięknie zaśpiewał ją Massimo Giordano), która idealnie pasowałaby do Lunatyczki. Jednak odczuwa się już w tej operze zapowiedź wielkiego geniusza, prawdziwego Verdiego, np. w pierwszej arii sopranu i w wielu innych momentach.

Reżyserię, scenografię oraz kostiumy przygotował „wieczny młodzieniec” Pier Luigi Pizzi. Stworzył on interesujący, skrzący się spektakl pełen wdzięku i lekkości. Doskonale rozegrał mnóstwo wydarzeń (uczt, tańców itp.) dziejących się w ciągu jednego tylko dnia. Uwertura grana jest przy otwartej kurtynie, widzimy trójkę zwiewnie pląsających tancerzy. Dekoracje zmieniają się bezszelestnie i z niebywałą lekkością: wyłaniają się z różnych stron, przesuwają się, układają w coraz inne elementy, nie przerywając przedstawienia. Prawie wszystko piaskowego koloru. W jednej ze scen widzimy kuchnio-spiżarnię, na belkach pod sufitem ułożone są ogromne kręgi parmezanu, zwisają ogromne szynki parmeńskie. Wystarczy, że z boku wjedzie ogromny stół i pomieszczenie zamienia się w salę bankietową. Całość przypomina raczej obrazek z okolic Parmy – rodzinnych stron Verdiego – niż francuskiego rejonu Brestu, miejsca akcji opery. Urzekła mnie scenografia biblioteki, według mnie najciekawsza w całym spektaklu. Niezmiernie zabawna była scena z wanną, w której markiza del Poggio dokonuje ablucji robiąc przy tym prawie strip-tease.

Wykonawcami spektaklu byli najlepsi stypendyści Accademia di perfezionamento per cantanti lirici Teatro alla Scala, prowadzonej przez wielką Leylę Gencer (dyrekcję tej placówki powierzył jej kilka lat temu Riccardo Muti). Młodzi śpiewacy byli przygotowywani do tego przedstawienia właśnie przez Gencer. Najlepiej, moim zdaniem, wypadły panie, obie o pięknej barwie głosu, naprawdę dwa młode, wielkie talenty. W roli Giulietty wystąpiła Natalia Gavrilan z Mołdawii, obdarzona ciekawym typem mezzosopranu o rozległej skali (bez trudu mogłaby śpiewać partie sopranowe); urzekała również świeżością głosu i młodzieńczym wdziękiem. Z kolei Rumunka Doina Dimitriu śpiewająca pewnie i z dużym temperamentem była zalotną i przebiegłą markizą del Poggio. Jej silny, o dużej skali sopran na pewno w dalszej karierze będzie niezawodny w kreowaniu dramatycznych heroin. Jeżeli chodzi o panów, wyróżniał się swym pięknym barytonem młodziutki Fabio Capitanucci, który z dużą elegancją i wyrazistością wykonywał rolę Cavaliere di Belfiore (Belfiore udawał króla Stanisława Leszczyńskiego, by ten mógł w przebraniu udać się do Polski i objąć tron w Warszawie, myląc po drodze wrogich szpiegów i emisariuszy). Dużą niespodziankę sprawił mi tenor Massimo Giordano w roli Edoarda (jest to trudna partia). Ten raczej lekki tenor zachwycił mnie natężeniem, intensywnością i barwą głosu. Z kolei bas Alfonso Antoniozzi w roli barona Kelbar był niepowtarzalny w swojej vis comica. Reszta zespołu była w zasadzie poprawna i chociaż dało się dostrzec parę potknięć, publiczność pobłażliwie potraktowała te małe niedociągnięcia młodych, początkujących śpiewaków.

Doskonale poprowadził orkiestrę młody, debiutujący w La Scali Corrado Rovaris. Orkiestra brzmiała pięknie, chociaż jej członkowie to też dopiero co upieczeni absolwenci akademii przy La Scali. Tak więc podziwialiśmy spektakl młodych! Śpiewacy (jedynie Antoniozzi trochę po trzydziestce), dyrygent, orkiestra, chór… Najprawdopodobniej wrześniowe przedstawienia utalentowanej młodzieży staną się w La Scali tradycją.

Po przedstawieniu – drugi spektakl w portierni przy wyjściu dla artystów od via Filodrammatici. Błysk fleszów, rozdawanie autografów… Antoniozzi prezentuje swoją vis comica już prywatnie. Natalia Gavrilan rozmawia z jakimiś eleganckimi Japonkami po… rosyjsku (później okazało się, że były to dwie sopranistki z Kazachstanu z opery w Ałma-Acie). Na Fabio Capitanucciego czeka spora grupa wielbicieli i przyjaciół z jego rodzinnego miasta Latina. Przy wyjściu już na zewnątrz czeka ojciec Corrado Rovarisa, ściskają się wzruszeni. Jest też sama Leyla Gencer. Wiele osób gratuluje jej tak wspaniałego przygotowania śpiewaków, prosi o autografy…

Za rok odbędzie się kolejna seria spektakli (tytuł opery nie jest jeszcze znany) z udziałem młodych śpiewaków z kuźni talentów Leyli Gencer. Przedstawienia odbędą się jednak w innym budynku, pawilonie Teatro degli Arcimboldi w peryferyjnej dzielnicy Mediolanu Bicocca, gdzie na co najmniej trzy lata przenosi się cała La Scala. W tym czasie scena i wnętrze teatru poddane będą restauracji i modernizacji.

Amir Z. Szlachta

PS Przed La Scalą można kupić bilet u koników, którym płaci się cztery – pięć razy więcej, niż wynosi cena biletu. Połowa koników (ci najważniejsi!) to Rosjanie, wśród ich klientów przeważają Japończycy. Na spektakle w La Scali można też kupić wejściówkę (tak wszedłem na Un giorno di regno oraz na Moc przeznaczenia z Petersburga). Do niedawna sprzedawano 200 wejściówek, ale miejsca były nienumerowane i trzeba było szybko biec na górę, aby zająć jedno z niewielu miejsc siedzących. W obecnym sezonie wejściówek jest 139 na każdy spektakl, ale wszystkie są numerowane i siedzące. Rano w dniu spektaklu przychodzi się pod La Scalę i zapisuje na listę prowadzoną przez kogoś wyznaczonego przez teatr. O godz. 14 jest „apel”, potem przychodzi się na drugie sprawdzanie obecności (koło 19), o 19: 30 można już kupić bilet w specjalnej kasie. Cena wejściówki wynosi 15 lub 20 tys. lirów (a więc tyle, co bilet do kina). Nikt jednak nie wie, jak będzie z wejściówkami w nowej, prowizorycznej La Scali w teatrze Arcimboldi.