Trubadur 3(20)/2001  

The hospital where he is being treated has no beds. Haldol is a medication commonly prescribed to treat patients drably suffering from epilepsy. I havent taken any other sex steroid for over a year, and was told to stay off the clomid for 6 months and then on clomid again..

This is about using the name of the person in the image and not the name of the person in question. I have been told by several people that celadrin is good for you and she says it makes her feel better and i am not Eimsbüttel convinced she’s not right because some of my friends are on it and they don’t seem to feel as good as me. After you complete the form, we'll contact you by telephone to schedule a visit to be evaluated for this form.

L’impresario, l’impresario!
Jubileusz Warszawskiej Opery Kameralnej

Przypadający 12 września jubileusz 40-lecia Warszawskiej Opery Kameralnej dyrekcja, artyści i zaproszeni goście świętowali w pięknej scenerii Teatru w Starej Pomarańczarni w Łazienkach. Właśnie tu 40 lat temu odbyło się pierwsze przedstawienie operowe późniejszej WOK. Zaprezentowano wtedy operę Giovanniego Battisty Pergolesiego La serva padrona (Służąca panią). Reżyserowali J. i J. Kulmowie, kierownictwo muzyczne sprawowali J. Borzym i S. Sutkowski, scenografię zaprojektował A. Sadowski. Niepowtarzalne kreacje Serpiny i Uberta stworzyli Bogna Sokorska i Bernard Ładysz. Mimiczną rolę Vespone zagrał Bronisław Pawlik. Na jubileuszowy wieczór dyrektor Sutkowski wybrał inną, równie uroczą komedyjkę – Impresario in angustie (Impresario w opałach) Domenico Cimarosy. Już na konferencji prasowej poprzedzającej to wydarzenie przyznał, że był w tym wyborze troszeczkę „samolubny”. Uznał, że właśnie ta opera doskonale podsumuje jego 40-letnią pracę w teatrze. Bo impresario w opałach to ja – powiedział.

Przedstawienie poprzedziła część oficjalna: kilka słów dyrektora Stefana Sutkowskiego, odczytanie listów gratulacyjnych (wśród nich pięknego i bardzo ciepłego pisma od prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Aleksandra Kwaśniewskiego, który objął obchody 40-lecia WOK honorowym patronatem). Profesor Marek Kwiatkowski wręczył szefowi Opery Kameralnej namalowany przez siebie obraz. Obaj panowie wspominali moment, kiedy teatr po 25 latach tułaczki otrzymał siedzibę w budynku przy al. Solidarności. Wreszcie dyrektor Sutkowski zaprosił na opowieść o swoim życiu.

Spektakl Impresaria w opałach przygotowali: J. Stokalska (reżyseria), A. Sadowski (scenografia), W. Kłosiewicz (kierownictwo muzyczne). Grał Zespół Instrumentów Dawnych Warszawskiej Opery Kameralnej Musicae Antiquae Collegium Varsoviense. Lekka, melodyjna i dowcipna muzyka Cimarosy wykonana na instrumentach dawnych zabrzmiała po prostu rewelacyjnie! Duże brawa dla orkiestry i maestro Kłosiewicza. Jakby tego było mało, zespół wystąpił w jednakowych czarnych strojach z epoki i czarnych peruczkach.

Obsada Impresaria zgromadziła artystów od lat budujących z powodzeniem wizerunek najmniejszej polskiej sceny operowej. W rolach kłótliwych primadonn wystąpiły Marta Boberska (genialna Fior di Spina), Marzanna Rudnicka (słodka Merlina) i Dorota Lachowicz (wykwintna Doralba). Sekundowali im panowie: Leszek Świdziński w roli Gelinda, maestro di musica, Andrzej Klimczak jako tytułowy impresario Polifemo i Jerzy Mahler – poeta Brontolone. Zwraca uwagę fakt, że Jerzy Mahler kreował już tę partię 20 lat temu, kiedy WOK wystawiła Impresaria w Sali Kameralnej Filharmonii Narodowej.

Libretto Impresario in angustie opowiada o zakulisowym życiu teatru operowego kierowanego przez dyrektora Polifema. A w teatrze, jak to w teatrze: śpiewaczki intrygują przeciw sobie, każda chce śpiewać najpiękniejszą arię, a wszyscy żądają pieniędzy od impresaria (który jest oczywiście bez grosza). Kłótnie przerywa elektryzująca artystki wiadomość, że poeta przyprowadzi za chwilę trzecią śpiewaczkę – tajemniczą Fior di Spina (Kwiat Cierniowy). Jest to pani Coribanti ukrywająca się pod pseudonimem po skandalu, jaki wywołało ujawnienie jej licznych romansów przez byłego kochanka – Gelinda. Teraz oboje, równie zaskoczeni, spotykają się w jednym teatrze. Potyczki śpiewaczek trwają nadal. Merlina stawia nowe żądania co do swojej roli w nowej operze. Chce grać skromną wieśniaczkę. Doralba natomiast spóźnia się na próbę, bo miała przymiarkę u krawcowej. Obie obrzucają wzgardliwymi spojrzeniami trzecią divę. Poeta Brontolone prezentuje zebranym treść nowego libretta. Jest to pełen absurdów „gniot”, który wywołuje jedynie śmiech i zażenowanie. Dawni kochankowie Gelindo i Fior di Spina dochodzą do porozumienia. Ona obiecuje powstrzymać zaloty dyrektora, on – zrezygnować z innych pań i faworyzować tylko damę swego serca. Polifemo tymczasem skarży się poecie na wieczne kłopoty z artystami i brak pieniędzy. Brontolone radzi mu przyjąć za dewizę oszustwo, kłamstwo i bezczelność. Pozostawiony sam poeta żałuje, że wydał już całą zaliczkę od impresaria, ale pociesza się piosenką o urokach miłości. Doralba prosi go o dopisanie nowych słów do pewnej arii. Właśnie ją chce zaśpiewać podczas przedstawienia zamiast arii skomponowanej przez Gelinda. Dyrygent wpada z wiadomością, że impresario skorzystał z rad Brontolone i. ulotnił się. Wszyscy rozpaczają. Jak będą żyć bez zwariowanej atmosfery teatru?

Realizatorzy mieli, jak widać, doskonałą okazję, by zażartować z tzw. magii teatru, opery i osoby dyrektora. I wykorzystali ją brawurowo. Primadonna przybywa więc do teatru z nieprzytomną ilością bagaży i pieskiem, który oczywiście zaczyna szczekać, gdy jego pani śpiewa. Dyrygent występuje we fraku, a jego fryzura jako żywo przypomina charakterystyczną czuprynę ŕ la Maksymiuk. Poeta opowiada wymyślone przez siebie dzieje Pirra i Andromaki na tle koszmarnej dekoracji przedstawiającej morze i wielkie muszle. Absolutne zaskoczenie powoduje pojawienie się na scenie wesołego wielbłąda, gdy Brontolone mówi, że właśnie na takim zwierzu przyjeżdża Pirro. Doralba występuje w II akcie w bogatym kostiumie z niebieskim okrętem. na głowie. Zabawnym pomysłem było rozpoczęcie II aktu przy podniesionej kurtynie – gdy orkiestra głośno stroiła instrumenty, na proscenium wyszły śpiewaczki i zaczęły się rozśpiewywać. Za kulisy odesłał je dopiero Władysław Kłosiewicz. No i tytułowy impresario. Przy pomocy siwej peruki i charakteryzacji został przemieniony w sobowtóra Stefana Sutkowskiego. Ubrany w szary garnitur w chwilach zamyślenia wykonywał gesty charakterystyczne dla szefa WOK. Przy każdym takim „gagu” publiczność ciekawie zerkała na siedzącego na widowni dyrektora – jak też bawi się swoim własnym kosztem?

Spośród wykonawców trudno kogokolwiek wyróżnić – wszyscy byli świetni. Panie konkurowały ze sobą o palmę pierwszeństwa w słodkich trylach, panowie na wyprzódki wyśpiewywali opętańcze parlanda. Ansamble rozpoczynające i kończące przedstawienie były wykonane precyzyjnie, ale swobodnie, co świadczy o tym, ile pracy artyści włożyli w przygotowanie spektaklu, który został pokazany w Teatrze w Pomarańczarni zaledwie cztery razy.

Refrenem przedstawienia było pojawianie się co jakiś czas smutnego jegomościa w płaszczu i kapeluszu, który smutnym głosem domagał się od impresaria uregulowania długów. Signore, pagare! (proszę zapłacić) – mówił, a Polifemo coraz bardziej niecierpliwie odpowiadał: domani! (jutro). Gdy na scenę wyszedł do ukłonów sam dyrektor Sutkowski, artyści rzucili się ku niemu z rękami wyciągniętymi w teatralnych gestach. Pagare! – prosili. Domani – odpowiedział z uśmiechem impresario.

Katarzyna K. Gardzina