Trubadur 3(20)/2001  

A: they don’t actually use that much water because they drink a lot of coffee and tea. We offer nolvadex, the most commonly used drug for erectile dysfunction, which is https://michael-rebhan.de/92933-tadalafil-20-mg-filmtabletten-37532/ available in a variety of. Can you buy atarax over the counter in canada and is it safe?

Dapoxetine buy ireland dans ces deux cas, les médecins sont sur le même plan quand ils s'agissent d'être mieux armés pour évaluer les conséquences d'une même méthode médicale et de la même éventuelle interprétation des résultats. The best thing is, this is https://mundopalabra.cl/74026-effetti-viagra-anche-dopo-eiaculazione-94958/ a site that is not just for women. You should start the dexamethasone medicine with one gram dose of the medicine in a syringe.

Z wizytą u Ryszarda Wagnera

W dniach 31.05-5.06.2001 dzięki naszemu koledze, szefowi Towarzystwa Wagnerowskiego, Maćkowi Zimowskiemu odbyło się spotkanie z Wagnerem – wyjazd na Pierścień Nibelunga do Meiningen, z wypadami do Bayreuth i do Eisenach – na Wartburg.

Meiningen jest urokliwym miasteczkiem położonym nad rzeką Werrą, w okręgu Suhl, w środkowo-południowej części Niemiec. Po raz pierwszy pisano o nim w 982 roku, prawa miejskie otrzymało w XII wieku. Ma obecnie około 40 tys. mieszkańców, zamek, pałac, piękne parki i zachwycające domy z muru pruskiego oraz piękny, założony przez księcia Jerzego II teatr dworski, z niegdyś słynnym w całej Europie zespołem teatralnym. W tym roku teatr ten znakomicie pokazał cały Pierścień Nibelunga, w dość dla mnie kontrowersyjnej inscenizacji Christine Mielitz, ze scenografią Alfreda Hrdlički i Jana Schneidera oraz kostiumami Christiana Rinke. Muzycznie poprowadził orkiestrę teatru (dość małą, jak na dramat muzyczny Wagnera) znakomity Kirił Petrenko, który w tym roku dyryguje również m.in. Czarodziejskim fletem w Wiener Staatsoper.

Tetralogja zdumiewa wprawdzie potęgą i śmiałością koncepcji, ogromem dramatycznej siły i niebywałem bogactwem muzycznej techniki, lecz jeśli idzie o jej bezwzględną wartość artystyczną, to nie można jej uwolnić od zarzutu pewnej sztuczności; w porównaniu z „Trystanem”, działającym z bezpośrednią siłą, jako głos serca, odczuwa się w „Pierścieniu” niejednokrotnie pewien mozoł pracy, płynącej nie z impulsu i nakazu twórczego, ale jako wynik doktrynerskich przesłanek. Tak bardzo muzyka nie pasowała mi do inscenizacji w Meiningen, że podczas Walkirii oczy otwierałam bardzo rzadko, podczas Złota Renu i Zygfryda trochę częściej, natomiast przy Zmierzchu bogów rzadko je zamykałam. Cała ta produkcja epatowała tym, przez co ja uciekam w świat muzyki i opery, czyli okrucieństwem, brutalnością, nachalnym, czasem zboczonym, seksem. Brutalny obraz rzeczywistości tam zawartej kłócił się z pięknem muzyki i śpiewu. Obrazy były częściowo związane z życiem Wagnera (którego postać co chwilę pojawiała się na scenie, czy to jako Wotan lub Wędrowiec, czy to jako Olbrzym-Fafner), z bogatą rewolucyjno-wojenną przeszłością Niemiec, z niemieckimi kompleksami i okrutną sadystyczno-pornograficzną rzeczywistością naszych czasów. A ja w operze wolałabym od tego wszystkiego w pięknej muzyce, scenerii, przy walce emocji, uczuć i namiętności (bohaterów i moich) oderwać się i zatracić. Wagner w Nibelungach połączył starogermańskie sagi i podania w obraz, olśniewający bogactwem treści i głębią przewodniej myśli: Złoty pierścień, o który toczy się wieczna walka, to symbol materjalizmu, obciążonego klątwą; kto posiądzie pierścień, ten wyrzec się musi miłości, a wpada w potępieńcze koło zawiści, grzechu i zbrodni.

Zachwycali mnie międzynarodowi wykonawcy, którzy powtarzali się w kolejnych przedstawieniach, wykonując te same lub inne role, śpiewając znakomity tekst i niesamowicie piękną muzykę Wagnera. Tekst tetralogji stanowi odrębny dla siebie poemat o wysokiej wartości artystycznej (…). Z akcentów mowy tworzy Wagner nowy typ melodji o naturalnej rytmice, Sprach-Melodie, którą wywodzi z pierwotnej melodji, Urmelodie, jednoczącej w sobie słowo i dźwięk. W Złocie Renu i Walkirii jako Wotan, a w Zygfrydzie jako Wędrowiec, bardzo mi się podobał Wilhelm Eyberg von Wertenegg. Doskonali byli Olbrzymi Fafner – Gennady Rodionow i Fasolt – Paweł Izdebski. Świetna Erda – Francisca Beaumont oraz wspaniałe córy Renu – Kersten Keller, Jana Hruby, Margit Diefenthal, na szczęście wyglądające zupełnie inaczej, niż przedstawiające je obrzydliwe maszkary wymyślone przez A. Hrdličkę. Bardzo interesująco zaprezentowali się także Loge – Günter Neumann i Alberyk – Nanco de Vries.

Walkiria była cudownie zaśpiewana, ale właśnie w niej najbardziej raziła paskudna inscenizacja. Wspaniałą parę stanowili Zygmunt – Frank van Ahen oraz Zyglinda – Brigitte Wohlfarth, niestety dość długo miotali się pod ogromnym męskim członkiem – niby mieczem, wbitym w ścianę, a potem jakieś ich brzydkie nagie alter ego biegały po scenie i potrząsały sobą w jakimś szalonym i chyba niezdrowym seksie. Natomiast głosy śpiewaków brzmiały w duecie niebiańsko. Pięknymi głosami dysponowali również Wotan, o którym już wspomniałam, a także świetna Brunhilda – Lisa Gasteen. Troszkę rozczarowało mnie jej nieśmiałe wejście, słynny początkowy śpiew Walkirii. Niestety, to co ich na scenie łączyło, raczej też trudno nazwać miłością ojcowską. Mimo małej roli dobrze zapisał się w pamięci Hunding – Gennady Rodionow. Wszystkie Walkirie śpiewały znakomicie, niestety, okropna była scena w jakiej brały udział, to jest ich znakomita zabawa na Walhalli, która polegała na przesuwaniu kadłubkami bohaterów, jak mięsem w rzeźni. Cudownie zabrzmiały na końcu monolog Wotana, a następnie duet z Brunhildą, pięknem wykonania wzruszając do głębi. Najsłabszy punkt Walkirii stanowiła Fryka, ale przeproszono widzów za jej niedyspozycję już na początku przedstawienia.

Trzecie z kolei przedstawienie – Zygfryd – było trochę mniej napastliwe wizualnie od Walkirii. Wspaniały duet śpiewaków stanowili Zygfryd – Jürgen Müller i Brunhilda – ponownie Lisa Gasteen. Pięknym sopranem był obdarzony leśny ptaszek – Valentina Farcas. Niestety, podczas przerwy nie udało mi się poszukiwanie ptaszków w pięknym parku, nie znalazłam nawet większej grupy kolegów – Wagnerian, ale było bardzo zimno, więc pewnie wszystkie ptaszki i koledzy ukryli się gdzieś w ciepłym miejscu.

Inscenizację Zmierzchu bogów można już było obejrzeć bez większych wstrząsów. Chyba dla równowagi wstrząsem był głos nowego Zygfryda – Stephena Ibbotsona, strasznie rozdygotany i nierówny. Wszyscy żałowaliśmy, że to nie wczorajszy Zygfryd śpiewa tę partię. Dobrze, że pozostali wykonawcy byli cudowni. A więc kapitalna Brunhilda – Ursula Prem oraz Gunther – Joo Il Choi. Serca pań zdobył wspaniały Hagen – Gennady Rodionow, który czasem śpiewał trochę zmęczonym głosem (na obronę powiem, że ten śpiewak występował w każdym przedstawieniu – poprzednio jako Hunding i Fafner). Panom zaś szalenie podobała się Gudruna – Brigitte Wohlfarth (jakoś nie zauważyli, że grała w Walkirii Zyglindę), dysponująca pięknym głosem, wspaniała, o bujnych kształtach kobieta. Doskonałe były trzy Norny – Francisca Beaumont, Margit Diefenthal i Jana Havranková oraz córy Renu, te same co w Złocie Renu. Te ostatnie bardzo mnie rozbawiły, śpiewając podczas wesela Gudruny i Zygfryda oraz Brunhildy i Gunthera jak piosenkarki, w wieczorowych strojach i z mikrofonami w rękach. Nie zrobiły na mnie wrażenia końcowe, wybuchowe sceny Zmierzchu bogów. W przerwach przedstawień z zapałem konsumowaliśmy kiełbaski z zupką oraz ciasteczka z kawą, serwowane w korytarzach i w bocznych salach, dyskutując zawzięcie na temat obejrzanych i wysłuchanych przedstawień, po przedstawieniu kontynuując dyskusję w piwiarni obok naszego lokum, ponownie przy kiełbaskach i dla odmiany – piwie.

Całe Meiningen żyło Pierścieniem Nibelunga i Wagnerem. Przez całą główną ulicę – Georgstrasse był przeciągnięty ogromny transparent, zawiadamiający o Ringu. W muzeach, galeriach i parkach były prezentowane liczne wystawy, poświęcone temu wydarzeniu. Nie będę zmyślać, że wszystkie zwiedziłam. Wolałam, mimo deszczu, pospacerować sobie po tym ślicznym miasteczku, obejrzeć jego urokliwe budynki. Zachwycił mnie park okalający centrum miasteczka, wzdłuż podwójnego rowu – Bleichgraben, łączącego się z rzeką Werrą oraz ogród angielski przy teatrze, w którym to parku chodziły sobie urocze kacze i gęsie rodziny, a także stały rzeźby Alfreda Hrdlički, nawiązujące do Pierścienia Nibelunga. Nie pamiętam, co oznaczało siedem, jakoś podpisanych, czerwonych dużych pojemników na śmieci – ja wymyśliłam sobie, że to siedem grzechów głównych. Wciąż widziałam też twarz z brązu zwróconą ku niebu, kamienie ze znakami runicznymi oraz pływające w stawie trzy drewniane rzeźby cór Renu.

Wybraliśmy się do pięknego XIV-wiecznego zamku joannitów w Kühndorf. Obecny właściciel również przygotował wystawę poświęconą Wagnerowi, pokazując związki librett z tematem legend ludowych i mitów germańskich, powstałych przed 1200 rokiem i spisanych w XIII – XVI w. jako Pieśń o Nibelungach oraz z opowieściami i podaniami zaczerpniętymi z podręcznika skandynawskich skaldów, a potem germańskich rycerzy-poetów-śpiewaków: Starej Eddy czy zapisanej przez Snorri Sturlusona Snorra Eddy, Sagi o Volsungach i Sagi o Thidreksach, czy Heimskringla, też zapisanego przez Sturlusona eposu bohaterskiego o królach norweskich.

Największe wrażenie na nas wszystkich wywarła wizyta w Bayreuth, zwiedzanie willi Wagnera i Cosimy oraz świątyni jego sztuki, czyli stworzonego przez niego wizjonerskiego teatru. (…) uważał Wagner teatry ówczesne za zwykłe przedsiębiorstwa, obliczone na zysk, za profanację sztuki; tymczasem zdaniem jego teatr winien był działać jak świątynia i uszlachetniać tchnieniem artystycznej atmosfery. (…) Spełnieniem tych dążeń miał być nowo zbudowany teatr w zacisznem miejscu, zdala od zgiełku spekulacji, wolny od wszelkich zewnętrznych efektów, a jedynie w służbę sztuki oddany, jako przybytek uroczystych przedstawień, Festspiele. Historia Bayreuth jako miasta związanego z Wagnerem, rozpoczęła się 22.05.1872 roku, w 59-te urodziny Wagnera, od wmurowania kamienia węgielnego pod gmach teatru festiwalowego. 3.06.1896 roku rozpoczęły się próby do pierwszego festiwalu. O tej chwili kompozytor marzył przez 25 lat. Po zwiedzeniu teatru i wysłuchaniu oraz obejrzeniu wielu przedstawień z Bayreuth na VHS, CD i w nieocenionej radiowej Dwójce, również wiedza akustyczna naszego kompozytora wzbudza najwyższy podziw. Mimo wzruszenia, jakie budzi w każdym wielbicielu twórczości Mistrza, teatr festiwalowy trochę przypomina jakąś wielką XIX-wieczną halę targową. Gdy usiądzie się na niewygodnym siedzeniu, obejrzy się scenę (właśnie odbywały się próby ustawienia dekoracji do Lohengrina), ciekawie wymyślony kanał orkiestry i usiądzie na miejscu dyrygenta (Boże, kto tu nie siedział!), budzą się niesłychane emocje i wielkie poruszenie uczuciowe. Jak miło potem wysłuchać w radiowej Dwójce znakomitej transmisji Lohengrina z Bayreuth, przecież my część dekoracji do tego przedstawienia poznaliśmy w naturze i z zakupionej książki o historii Teatru Festiwalowego! Budynek w Bayreuth przedstawia wnętrze, odbiegające od zwykłego szablonu; miejsca wzniesione amfiteatralnie, brak lóż, jako czynnika, wpływającego ujemnie na akustykę i pochlebiającego tylko ambicjom jednostek, orkiestra umieszczona poniżej poziomu widowni, i zakryta tak, że publiczność nie widzi ruchów dyrygenta, a nadto wrażenie akustyczne jest o wiele lepsze, niż przy orkiestrze umieszczonej na jednej linji z widownią. Strona dekoratywna, doprowadzona do możliwej staranności, unika wszystkiego, co trąci martwotą kulis, a stara się o estetyczne obramowanie akcji i stworzenie nastrojowego obrazu. W Bayreuth widzieliśmy również domek Wagnera – willę Wahnfried (gdzie jego szaleństwa znalazły ukojenie), w której mieszkał z żoną Cosimą i dziećmi od 28.04.1874 roku, a którą wybudował również dzięki Ludwikowi II Bawarskiemu. Ogromne wzruszenie budził jego grób w parku, w którym leży pochowany ze swoją żoną i ulubionym pieskiem. W samej zaś willi wzruszają obrazy, sprzęty (np. zniszczona kanapa, na której kompozytor umarł w Wenecji), fotografie Wagnera i jego rodziny oraz zdjęcia z przedstawień różnych jego dzieł oraz śpiewaków w nich występujących, od tych najwcześniejszych, do niemalże wczorajszych.

Prawie na samym końcu naszej pielgrzymki odbyliśmy wizytę w pięknym zamku w Eisenach. My również weszliśmy jako goście na Wartburg, wspaniały zamek z XI wieku, w którego sali turniejowej rycerze-poeci walczyli głosami i pieśniami o pierwszeństwo wśród śpiewaków (Tannhaüser czy Śpiewacy norymberscy). Cudowne tegoroczne wykonanie tej ostatniej opery w Bayreuth i jej transmisja w Dwójce kojarzyły się z naszą wycieczką i zwiedzaniem Wartburga, mimo że akcja tej opery nie tam się rozgrywa. W pięknej sali turniejowej ogromny fresk przedstawia landgrafa Hermana, Elżbietę i prezentujących swój kunszt minnesängerów, m.in. Wolframa von Eschenbacha i Waltera von der Vogelweide. Ci sami bohaterowie są także uwidocznieni na pięknej iluminacji, w XIII-wiecznym rękopisie. Ogromne wrażenie wywarło na nas to miejsce. Kolega, który wcześniej zarzucił mi nadmierną egzaltację w artykułach, wzruszony biegał po sali, próbując ją obmierzyć krokami (o ile dobrze pamiętam, 11 na 18, plus wnęka). Bardzo podobała mi się przepiękna kaplica św. Elżbiety, ozdobiona bardzo kolorowymi freskami, widać na nich było przede wszystkim Elżbietę, Hermana, na jednym z nich dostrzegłam nobliwie wyglądającego Klingsora.

Ponieważ nie mieliśmy zbyt wiele czasu, więc w nasze galowe stroje przebieraliśmy się w różnych, dość przypadkowych miejscach, najczęściej po prostu w autokarze. Ja przebierałam się w toalecie w McDonaldzie, gdzie pewna pruderyjna niemiecka Mutter, widząc mnie o godzinie 16.00 w wieczorowej sukni robiącą makijaż, posądziła mnie o najstarszy zawód świata (trochę wg mnie dziwna godzina) i nie pozwoliła swojemu małemu Kinder skorzystać z ubikacji. Tutaj również jednemu koledze zdarzyła się inna zabawna historia. Zobaczył on siedzącego przy stoliku dyrygenta naszych przedstawień – Kiriła Petrenko. Bardzo poruszony podszedł do niego pytając: Czy pan Kiriljenko?, co tego najpierw wprawiło w osłupienie, a gdy kolega ruszył do nas po posiłki, wystraszony – ulotnił się z McDonalda błyskawicznie.

Dzięki innemu koledze – przyszłemu wybitnemu dyrygentowi – mieliśmy okazję zapoznać się bliżej z motywami różnych postaci, miejsc i sytuacji Ringu. Przedstawił nam to w znakomitych prelekcjach, grając na instrumencie elektronicznym poszczególne motywy. Muzyka „Pierścienia” wyzyskuje na wielką skalę technikę motywów przewodnich, które snują się przez wszystkie dramaty tetralogji i nadają oddzielnym obrazom organiczną spójnię; motywy te służą nie tylko do charakterystyki osób i ich postępowania, lecz nadto do odmalowania obrazów przyrody i fantastycznego świata sił nadprzyrodzonych (…)

A potem niestety już trzeba było wracać do domu i przetrwać dość męczącą autokarową podróż. A w domu natychmiast zaczęłam nerwowo przeszukiwać Internet pod kątem kolejnego wyjazdu na wagnerowskie przedstawienia, gdzie mam nadzieję spotkać kolegów z „Trubadura”.

(Cytaty pochodzą z Historji muzyki w zarysie, dr Józef Reiss, Wyd. Gebethnera i Wolffa, 1921)

Aleksandra Toczko