Trubadur 4(21)/2001  

The reason is: we often have a lot of things we need to do. Priligy is the trade name for a prescription medicine used to treat fluconazol Wałcz certain hormone-sensitive conditions, including breast cancer. I am allergic to the medicine and it makes my dog very sick.

In some patients, treatment with metformin (lar, m1, m2, m3) or metformin hcl ( Invectrim: an effective levitra orodispersibili Samara remedy for scabies, ringworm & bacterial infections. A férfi több időkben nőtt egy férfi játszva, egy játszálók a nőket egy második pillantással kötöttük.

Ach, co to był za rok (w WOK)!

Przyszła pora na podsumowanie najbardziej bodaj pracowitego i niezwykłego sezonu Warszawskiej Opery Kameralnej. Zakończyły się już bezprecedensowe w skali światowej obchody 400-lecia opery, zorganizowane przez maleńką stołeczną scenę. Koncertem w Filharmonii Narodowej zamknięto także obchody własnej rocznicy – 40-lecia istnienia WOK. Pozwolę sobie zatem na kilka wspomnień i refleksji, choć niezmiernie trudno jest uporządkować mozaikę stylów, kompozytorów, koncertów i świetnych kreacji, których dostarczył widzom ten podwójnie jubileuszowy rok.

Jak świat światem, nie zdarzyło się jeszcze, aby na jednej operowej scenie można się było zapoznać z tak różnorodnymi i niejednokrotnie tak rzadko wystawianymi dziełami z różnych epok, zaprezentowanymi przez jeden zespół. Wracam wspomnieniami do pięknej, odświeżonej Euridice Jacopo Periego, nagranej w dodatku na płyty. Spośród całego szeregu oper barokowych ze szczególnym zachwytem wspominam oczywiście premierę Rinalda, ale i przeurocze Dialogo musicale Satiro e Corisca w wykonaniu Olgi Pasiecznik i Bogdana Śliwy. Co to był za wieczór. Środek zimy, za chwilę nowy rok i nowe stulecie, ciemno, zimno i do domu daleko, a w Kameralnej – ciepła atmosfera, gościnny pan Dyrektor i grono miłośników muzyki. Nie mogę także zapomnieć o Imeneo, Tetydzie na Skyros, o mojej ukochanej Koronacji Poppei. A baśniowa Alceste? A komiczne Scene buffe? Potem chwila oddechu i już porwało mnie rossiniowskie szaleństwo. Genialnie przygotowany I Festiwal Gioachino Rossiniego z premierą Sroki złodziejki. Nie będę jeszcze raz opisywać wzruszeń, jakich mi dostarczył (patrz nr 18 Trubadura). Przepyszny rossiniowski przekładaniec zachowam wśród najmilszych operowych wspomnień. I z utęsknieniem oczekiwać będę powtórki. Oczywiście nie zapomniano również o polskiej spuściźnie, serwując publiczności Festiwal Oper Staropolskich. Smakowaliśmy więc kolejno Nędzę uszczęśliwioną, Krakowiaków i górali, Szarlatana i wileńską wersję Halki. Potem tradycyjnie przyszła pora na czerwcowo-lipcowego Mozarta z licznymi świetnymi debiutami młodych wykonawców, o czym pisałam w poprzednim numerze Trubadura. We wrześniu odbyła się nadprogramowa premiera w teatrze w Starej Pomarańczarni. Był to jubileuszowy, wystawiony dla uczczenia 40-lecia WOK Impresario w opałach Cimarosy. Wreszcie odbył się I Festiwal Polskich Oper Współczesnych uświetniony przez aż dwie prapremiery dzieł zamówionych na tę okazję przez Operę Kameralną. Oprócz Balthazara Zygmunta Krauzego i Antygony Zbigniewa Rudzińskiego przypomniano również operę Bernadetty Matuszczak pt. Quo vadis.

Uff! Od października 2000 do października 2001 w Warszawskiej Operze Kameralnej odbyło się 125 spektakli, 8 premier, pokazano 59 tytułów. Statystykę liczby przedstawień obniżyło odwołanie Rossiniady i jednego z przedstawień Turka we Włoszech, oraz zmniejszenie ilości spektakli oper współczesnych (z przyczyn finansowych). Policzono, że ogółem przedstawienia obejrzało 24.564 widzów, co przy widowni na sto sześćdziesiąt miejsc jest wynikiem niezwykłym.

Po tych wszystkich szaleństwach w mojej kieszeni powstała dziura dorównująca rozmiarami słynnej dziurze budżetowej. Nic to! Warto było. Powiem więcej, niezmiernie cieszę się, że zdążyłam akurat na tyle odrosnąć od ziemi, żeby móc w pełni i bez żadnych ograniczeń wziąć udział w jedynym w swoim rodzaju festiwalu festiwali.

Ów niezwykły sezon zakończył równie niezwykły koncert. Był on kolejnym ukłonem w stronę częstokroć niedocenianej muzyki polskiej. W gościnnej sali Filharmonii Narodowej zabrzmiały kolejno poematy symfoniczne Mieczysława Karłowicza Odwieczne pieśni i Stanisław i Anna Oświecimowie oraz Karola Szymanowskiego Litania do Marii Panny i Stabat Mater. Wykonawcami byli Warszawska Orkiestra Symfoniczna, Chór Kameralny WOK oraz soliści pod batutą Jacka Kaspszyka. Nie jest tu od rzeczy przypomnieć, że początki WOK są związane właśnie z murami FN. Działała ona bowiem jako Scena Kameralna Filharmonii. Jerzy Waldorff pisał wówczas: nie jest chyba źle, gdy dzięki Filharmonii Narodowej Warszawa oglądać może arcydziełka opery i baletu kameralnego, skoro nikt inny tego nie robi i robić nie zamierza. Czy ludzie będą tylko chcieli chodzić na owe śliczne perełki? Szczęściem ludzie już od 40 lat chodzą i na perełki, i na koncerty WOK, o czym świadczyła wypełniona sala Filharmonii. Poematy symfoniczne Karłowicza Warszawska Orkiestra Symfoniczna zagrała przepięknie, uświadamiając słuchaczom, że temu kompozytorowi bezsprzecznie należy się miejsce w salach koncertowych świata, obok np. Sibeliusa. Oddech i jednocześnie precyzja brzmienia poszczególnych grup instrumentów, z jakimi zostały wykonane Odwieczne pieśni sprawiły, że utwory te mieniły się całą paletą barw i nastrojów. Po przerwie przyszła kolej na mistrza Szymanowskiego. Partię sopranową w Litanii do Marii Panny pięknie wykonała Marta Boberska, choć jej głos wydał mi się momentami nieco przytłumiony przez orkiestrę. Podobnie stało się z barytonem Jarosława Bręka, który obok Marty Boberskiej i Anny Radziejewskiej wystąpił w Stabat Mater. O ile jednak panie śpiewały na tle dość delikatnego „akompaniamentu”, to Bręk nie miał właściwie szansy przebić się przez tutti orkiestry i chóru. W nielicznych momentach, kiedy było go słychać, miałam wrażenie, że artysta nie jest w swojej najwyższej formie wokalnej – głos jakby zbyt rozwibrowany. Generalnie to wykonanie Stabat Mater nie rzuciło mnie na kolana, choć śpiew Marty Boberskiej, a przede wszystkim głęboka barwa mezzosopranu Anny Radziejewskiej robiły duże wrażenie. Takim oto akordem zakończył się jubileuszowy rok działalności Warszawskiej Opery Kameralnej – „pięknej czterdziestoletniej”.

Plany WOK

Po festiwalowych szaleństwach sezonu 2000/2001 trudno będzie przyzwyczaić się do zwykłego trybu pracy WOK, czyli sporadycznej prezentacji starych i nowych w repertuarze teatru dzieł na scenie przy Al. Solidarności. Nie bez wpływu na działalność opery pozostaje także trudna sytuacja budżetowa kultury. Dla przykładu WOK odebrano aż 755 tysięcy z dotacji na rok 2001. Co będzie dalej – nie wiadomo. Dyrekcja Opery Kameralnej oczywiście nie załamuje rąk, lecz działa. Zespół planuje liczne występy zagraniczne: na przełomie stycznia i lutego 2002 wyjeżdża do Francji z Don Pasquale, w marcu do Bejrutu z Don Giovannim, w kwietniu – do Holandii również z repertuarem Mozartowskim. W maju w Barcelonie WOK pokaże kilka przedstawień Cyrulika sewilskiego Rossiniego.

A w Warszawie? Pojedynczych spektakli z repertuaru teatru można się spodziewać przed wyjazdami zagranicznymi zespołu. Przede wszystkim jednak trwają już przygotowania do jednej z dwóch zapowiadanych na nowy rok premier. W kwietniu Warszawska Opera Kameralna przedstawi Eugeniusza Oniegina Piotra Czajkowskiego w reżyserii Ryszarda Peryta i scenografii Andrzeja Sadowskiego. Nad stroną muzyczną spektaklu pomyślanego jako powrót do pierwotnego zamysłu kompozytora (kameralna opera wykonywana w małej sali Konserwatorium Moskiewskiego przez studentów) czuwa rosyjski skrzypek i dyrygent Siergiej Stadler. Przygotowano aż trzy obsady głównych partii. Jako Tatianę zobaczymy Olgę Pasiecznik, Martę Wyłomańską i Tatianę Hempel. W roli Olgi wystąpią: Dorota Lachowicz, Sylwia Ledzion, Anna Radziejewska. Partię Oniegina zaśpiewają Andrzej Klimczak, Witold Żołądkiewicz i Artur Ruciński. Jako Leńskiego usłyszymy Tomasza Krzysicę, Leszka Świdzińskiego i Zdzisława Kordyjalika. W roli Gremina wystąpią: Rafał Siwek, Józef Frakstein i Dariusz Górski. Partię niani Filipiewny zaśpiewają Eugenia Rezler i Agnieszka Lipska, a Łariną będą Ewa Frakstein i Aleksandra Hofman.

W czerwcu i lipcu tradycji stanie się zadość i w stolicy po raz dwunasty zapanuje Wolfgang Amadeusz Mozart. Natomiast na październik dyrektor Stefan Sutkowski zapowiada premierę Napoju miłosnego, czyli dużą dawkę pięknego śpiewania idealnego dla młodych utalentowanych artystów, jakich w zespole WOK nie brakuje.

Katarzyna K. Gardzina