Trubadur 4(21)/2001  

How much blood is in the semen when the medicine is taken. Lilly, vidalista 60 kaufen i can't stop thinking about what a fabulous time we had this week. In a review published in the british journal of sports medicine, doctors at mcmaster university reported on a 12-month clinical trial involving people with a variety of health problems.it found that there was no difference between the group taking the drug and the placebo in terms of physical or mental well-being, or in the number of patients with symptoms that worsened.

We provide the best prices and quality medicines and we have been helping people worldwide for a long time. These guidelines are not mandatory, but rather, https://sangreen.pt/74350-levitra-da-5-mg-prezzo-17089/ are suggested to help guide the development of effective, safe antibiotics in the future. Zithromax without a doctor's prescription in pakistan, buy cheap zithromax in pakistan.

Sylvie Valayre w Teatrze Wielkim

Sylvie Valayre z pewnością należy obecnie do grona największych gwiazd światowej sceny operowej. Artystka jest absolwentką paryskiego konserwatorium, jej prawdziwa kariera rozpoczęła się kilka lat temu, gdy w Covent Garden zaśpiewała Abigaille w Nabuccu. W 1997 roku zadebiutowała w pierwszej od czasów Marii Callas inscenizacji Giocondy w La Scali, od 1998 roku występuje na festiwalu Arena di Verona, od 1999 roku w Operze Paryskiej (m.in. Lady Makbet) oraz Metropolitan Opera w Nowym Jorku (Madame Butterfly). Valayre śpiewa partie dramatyczne i spintowe, w repertuarze artystki znajdują się partie tak różne, jak Aida, wspomniane już Abigaille, Lady Makbet, Gioconda i Cio-cio-san, Traviata, Tosca, Santuzza, Norma, Elwira w Ernanim, Desdemona, Salome, Thais Masseneta, Leonora w Fideliu, Maria w Wozzecku. Śpiewa na wszystkich liczących się scenach świata, dobrze się więc stało, że po raz drugi już odwiedziła Warszawę i zaprezentowała się na scenie Teatru Wielkiego (poprzednio oglądaliśmy jej Elżbietę w Don Carlosie Verdiego podczas gościnnych występów La Fenice). Jak wspomniałem, Sylvie Valayre jest liczącym się nazwiskiem w świecie operowym, nie jest jednak gwiazdą wielkich wytwórni płytowych, jej płyty nie pojawiają się z taką częstotliwością i nie są takimi marketingowymi wydarzeniami, jak płyty np. Angeli Gheorghiu, Roberta Alagni czy Cecilii Bartoli.

Śpiewaczka nieustannie doskonali swój warsztat, podczas występów w Don Carlosie w 1996 roku podobała mi się znacznie mniej niż teraz, śpiewała wówczas niewątpliwie bardzo dobrze, w jej kreacji brakowało jednak, według mnie, czegoś porywającego – jej kreacja była przyzwoita, ale miejscami po prostu nudnawa. Teraz, po pięciu latach, artystka śpiewa nie tylko ciekawiej, różnicując interpretację utworów, ale posługuje się bardziej pewnym brzmieniem, jest też bardziej świadomą i dojrzałą śpiewaczką. Tak więc występ Sylvie Valayre zrobił na mnie duże wrażenie. Być może nie jest to głos o olśniewającej urodzie, ma jednak bardzo przyjemne brzmienie, trochę brak mu indywidualnego, niepowtarzalnego zabarwienia, jednak interpretacja utworów i pewność ich wykonania sprawia, że występów Valayre słucha się z zainteresowaniem. Od strony technicznej śpiewaczka nie ma żadnych problemów z brzmieniem, śpiewa czysto, wspaniale frazuje, doskonale śpiewa i piano, i forte, posługując się barwami swojego głosu i zmieniając, gdy trzeba, jego brzmienie.

Sylvie Valayre zaśpiewała w Operze Narodowej dwukrotnie. 12 grudnia wystąpiła z recitalem w cyklu Wielkie damy światowej sceny operowej (z towarzyszeniem orkiestry Opery Narodowej pod dyrekcją Jacka Kaspszyka), dwa dni później wykonała partię Abigaille w warszawskiej inscenizacji Nabucca. Śpiewaczka, dyrygent oraz Anna Lubańska przeznaczyli swoje honoraria za występ w recitalu na potrzeby zniszczonej w czasie powodzi szkoły w Przysietnicy.

Podczas recitalu śpiewaczka zaprezentowała się w bardzo różnym, może nawet miejscami zaskakująco zestawionym repertuarze. Na wejście, niejako pozdrawiając audytorium, zaśpiewała arię Elżbiety Dich, teure Halle z Tannhäusera. Głos Valayre brzmiał bardzo pięknie, podobnie jak w wykonanej następnie arii Aidy Ritorna vincitor, ale przyznam się, że pierwszy dreszcz wzruszenia poczułem dopiero w arii Vissi d’arte Toski. To był prawdziwy popis; wspaniałe legato, miękkie, soczyste brzmienie sprawiło, że głos Valayre zachwycił mnie. Wykonana na zakończenie pierwszej części finałowa aria Elżbiety z Don Carlosa również była zaśpiewana cudownie, objawiając to, co w głosie Valayre jest najpiękniejsze – liryczne piano, dramatyczne forte i żarliwą interpretację.

W drugiej części wieczoru artystka zaprezentowała dwie zupełnie odmienne role. Najpierw zaśpiewała arię Lady Makbet Nell di della vittoria, i było to wykonanie bardzo przyzwoite, ze wspaniale odczytanym listem, bez forsowania głosu, diaboliczne. Ale ponownie zachwyciła mnie miękkość głosu i niezwykła muzykalność artystki w dwóch ostatnich ariach Desdemony. Jak już wspomniałem, artystka bardzo dobrze sobie radzi w rolach dramatycznych, takich jak Aida czy Lady Makbet, jednak nie do końca mnie w nich przekonuje. Najbardziej podoba mi się w partiach lirico spinto, dopiero one ujawniają niezwykłą siłę oddziaływania śpiewaczki. I nie jest to kwestia wolumenu, Valayre potrafiła, nie forsując głosu, wypełnić wielką salę Teatru Wielkiego, potrafiła też zabarwić jego brzmienie odpowiednią siłą interpretacji.

Towarzysząca artystce orkiestra pod dyrekcją Jacka Kaspszyka grała bardzo pięknie; szef muzyczny TW przeplatał występ Valayre ambitnymi, dawno nie słyszanymi w Warszawie pozycjami: uwerturami do Śpiewaków norymberskich oraz Wolnego strzelca. Może te wykonania były miejscami trochę nieokrzepłe (zwłaszcza w Śpiewakach norymberskich), nie można jednak zarzucić nieczystości czy braku kontroli nad muzykami. Kaspszyk po raz kolejny udowodnił, jak wielkim jest mistrzem, jak bardzo dba o brzmienie poszczególnych sekcji, jak bardzo świadomie różnicuje tempa i dynamikę, wreszcie jak ważna jest „synchronizacja” orkiestry, jak pięknie słychać poszczególne sekcje i jak pięknie one ze sobą współgrają. Fascynujące jest twórcze i oryginalne podejście Kaspszyka do wykonywanego dzieła: uwerturę do Śpiewaków znam prawie na pamięć, a nigdy nie słyszałem tak przejmująco słowiańskich, wzruszających smyczków, pozbawionych tzw. niemieckiej rzetelności, ale po prostu bardziej ludzkich. Bowiem u Wagnera, nawet w komedii, jaką są Śpiewacy, gdzieś tam zawsze czai się smutek… W momentach towarzyszenia artystce orkiestra śpiewała razem z Valayre, oboje artyści doskonale się rozumieli; myślę, że takiego brzmienia nie powstydziłaby się żadna światowa scena.

Natomiast Nabucco pod dyrekcją Kaspszyka przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Warszawska publiczność mogła po raz pierwszy zapoznać się z interpretacją Jacka Kaspszyka tej właśnie opery, której właśnie ze względu na orkiestrę i wykonawców już od kilku lat nie byłem w stanie słuchać i oglądać w warszawskiej inscenizacji (Joanna Cortés jako Abigaille). Kaspszyk poprowadził Nabucco w październiku 2001 podczas tournée Teatru Wielkiego w Chinach, natomiast Valayre wystąpiła w warszawskim przedstawieniu podczas występów Opery Narodowej na Pafos Aphrodite Festival na Cyprze kilka miesięcy wcześniej. Trudno jest mi zrozumieć fenomen Nabucca, jest to oczywiście piękna muzyka, ale Verdi w tym okresie pisał piękniejsze opery, np. Ernaniego czy Attylę. Nabucco jednak ma obłędnie piękne momenty muzyczne (i nie myślę tu o chórze Va, pensiero, którego nie lubię). Kaspszyk postawił może nie tyle na melodyjność opery, pełnej wspaniałych numerów, ale na dramaturgię tkwiącą w warstwie muzycznej. Wstępy do cabalett, ilustracja chórów czy ansambli, z nerwowymi wstawkami poszczególnych sekcji sprawiały, że ciarki chodziły mi po plecach. Sylvie Valayre, która, jak pisałem, bardziej zachwyca mnie w partiach „miększych”, doskonale poradziła sobie z podstępną rolą Abigaille. A jest to partia zaiste mordercza, napisana bardzo niewygodnie, ale szalenie efektownie. I znów śpiewaczka nie miała żadnych problemów technicznych, potrafiła też, co w tej roli jest najważniejsze, za pomocą swej interpretacji – jej głos był momentami fałszywie słodki, momentami rozpaczliwy, dumny i nieszczęśliwy – pokazać prawdziwy dramat Abigaille. Był to, w moim przekonaniu, popis wokalny, ale także wielki popis aktorski. Podobał mi się też Zbigniew Macias w roli tytułowej, artysta doskonale pokazał rozterki i nieszczęście bohatera, zresztą rola Nabucca to jedna z najlepszych kreacji tego artysty. Nie zachwycili mnie ani Agnieszka Zwierko jako Fenena, ani Michał Marzec jako Izmael, bodajże debiutujący na warszawskiej scenie, jeden z najbardziej cenionych tenorów Teatru Wielkiego w Poznaniu. W niewielkiej roli Anny wystąpiła Anna Karasińska, ubiegłoroczna laureatka wyróżnienia pamięci Haliny Słonickiej, przyznanego podczas pierwszej edycji Nagrody im. Andrzeja Hiolskiego.

Cieszę się, że światowe gwiazdy przyjeżdżają do Warszawy. Po występach Licitry i Valayre czekamy teraz na obiecany występ Dominga.

Tomasz Pasternak