Trubadur 1(22)/2002  

However, we do know a lot about neurontin from personal experience. Z pack https://olympiccpab.com/29166-cialis-20mg-kaufen-paypal-63905/ prescription writing service online writing service. It is also tamoxifen generic, tamoxifen generic name, tamoxifen generico, and tamoxifen generico.

If your physician has prescribed tamoxifen to you, you may find it difficult to buy it at a lower price. In the past, zithromax was available only through the oral route, clomifen online bestellen but is now available in both the oral and the injection forms. For example, a generic prescription is not covered by a particular brand of insurance policy.

Don Kichot w Poznaniu

O przedstawieniach baletu w Teatrze Wielkim w Poznaniu od dawna już niestety nie mogłam powiedzieć niczego dobrego. Jeszcze jakieś trzy lata temu z przyjemnością oglądałam Ławrenową, Leonowicza czy Mikołajczyka w Jeziorze łabędzim, Giselle, podobał mi się także Andrzej Adamczak w Greku Zorbie.

Niestety – nazwiska te znikły z programów przedstawień, a osoby je noszące – ze sceny Opery Poznańskiej. Zabrakło również świetnej Ani Huk. Sytuacja poznańskiego baletu wygląda obecnie mniej więcej tak:

– nie ma dobrego I solisty, a role pierwszoplanowe obejmuje nie radzący sobie z żadną z nich (słaby Rotbart, opłakany wręcz Zygfryd) Dominik Muśko. Niejakie nadzieje na przyszłość rokuje jedynie Sebastian Solecki, czyniący wyraźne postępy (choć aktorsko nie potrafi mnie zachwycić);

– nie ma dobrej I solistki; rola Odetty/Odylii (!) została powierzona koryfejce Agnieszce Wolnej i, łagodnie rzecz ujmując, nie był to strzał w dziesiątkę.

– miejsce wspomnianej przeze mnie pary Irina Ławrenowa/Andrzej Leonowicz zajęli pochodzący z Gruzji Ana Kipshidze i Edward Bablidze, którym daleko do poprzedników.

W dodatku – wraz z solistami w siną dal odeszły również niektóre przedstawienia. Już od kilku lat dyrektor Pietras mami fanów baletu obietnicami wystawienia Korsarza czy Córki źle strzeżonej, ale na obietnicach się kończy. Z afisza znikła Giselle (choć może to i dobrze, bo włosy mi stają dęba, gdy pomyślę o ewentualnych wykonawcach głównych ról!), Ognisty ptak, Hommage a Niżyński.

Z tym większym więc zdziwieniem przyjęłam premierę baletu Don Kichot Ludwiga A. Minkusa. Ciekawość wzięła górę, a fakt, że w premierowym przedstawieniu mieli tańczyć goście z Sankt-Petersburga, dopełnił dzieła. Premiery wprawdzie nie widziałam, ale wybrałam się na drugie przedstawienie.

Podobnie jak podczas premiery główne partie tańczyli Oksana Kuczeruk (Kitri) i Roman Michalew (Basilio). Według mnie oboje byli znakomici, a publiczność potwierdziła moje zdanie, nagradzając ich owacją na stojąco i gromkimi okrzykami aprobaty. Ich taniec – świetne przygotowanie techniczne w połączeniu ze znakomitą grą aktorską – dał olśniewające efekty. Ale – o dziwo! – byłabym niesprawiedliwa nie doceniając naszych poznańskich tancerzy. Podobali mi się zwłaszcza: Sebastian Solecki (niezły, choć niezbyt ognisty Espada), Artiom Riazanow (komiczny, czasem narzekający na swój los, ale lojalny wobec swego pana Sancho Pansa) oraz świetnie interpretująca hiszpańskie rytmy Agnieszka Chlebowska (Mercedes). Interesująco wypadł również tytułowy Don Kichot (Jarosław Gorczak) w charakteryzacji, która ukazała nam, wypisz-wymaluj, Rycerza Smętnego Oblicza – zatroskanego, bujającego w obłokach, z rozpaczliwym uporem poszukującego ideału piękna i miłości. Zdecydowanie źle oceniam jedną tylko rolę, a mianowicie Królową Driad w wykonaniu zupełnie bezbarwnej Any Kipshidze. Więcej wyrazu miał nawet paź Gamache’a!

Twórcą choreografii poznańskiego Don Kichota jest Henryk Konwiński, który wielokrotnie już sprawdził się w tej roli, że wspomnę choćby jego Romea i Julię. Za przygotowanie Grand pas de deux i obrazu Driady odpowiedzialna była dyrektor baletu poznańskiego Liliana Kowalska. Choć uważam, że decyzje pani dyrektor co do obsady w różnych przedstawieniach są co najmniej dyskusyjne, muszę przyznać, że efekt wspólnej pracy obojga choreografów nie pozostawiał wiele do życzenia.

Orkiestrę w dobrym tempie i z wyczuciem poprowadził młody dyrygent Aleksander Gref, który zdążył się już zaprezentować dyrygując Carmen Bizeta.

Oklaski należą się również Czesławowi Pietrzakowi, który potrafił stworzyć ciekawą scenografię przy wykorzystaniu oszczędnych środków – wiatrak, z którym walczy w II akcie Don Kichot jest symbolizowany przez opuszczane na sznurach same skrzydła, a za całe tło tańców cygańskich służy drewniany wóz. Wszystko to nabiera życia dzięki łudzącej grze świateł (tu brawa dla Marka Rydiana!) oraz przepięknym kolorowym strojom, oddającym znakomicie hiszpański folklor.

Don Kichot to balet komiczny w trzech aktach i pięciu obrazach, opowiadający nie tyle o losach głównego bohatera, ile o jego roli w połączeniu dwojga młodych ludzi, którym na przeszkodzie stoi krewki tatuś dziewczyny (kolejna po Pani Twardowskiej i Lilas Pastii w Carmen ciekawa rola Ryszarda Dłużewicza) oraz wybrany przezeń konkurent – bufonowaty Gamache. Prócz elementów humorystycznych wynikających z libretta (jak scena „samobójstwa” Basilia), przedstawienie miało kilka zabawnych momentów związanych z tzw. wpadkami. Oto np. kurtyna opada, ale jeden z solistów zapomina się za nią ukryć. Zauważywszy, że został sam, w szybkim tempie umyka. Warto też było zobaczyć fruwające nad sceną włosy „cyganki” (źle przypięta treska.) i akcję pozbywania się ich ze sceny – gratuluję inwencji twórczej Pawłowi Kromolickiemu!

W sumie jednak przedstawienie dostarczyło mi niemałych wzruszeń. Moją radość mąciła jedynie (i mąci nadal) myśl, że goście z Sankt-Petersburga zapewne już wyjechali, a my w kolejnym przedstawieniu będziemy w głównych rolach oglądali tych, o których pisałam na początku. A to, niestety, nie wróży nic dobrego.

Małgorzata Bielikowicz