Trubadur 1(22)/2002  

The combination of these drugs was found to be more effective at decreasing pain intensity than each drug used alone. The company has three main products in the united https://physicsfix.com/course/ states: zyrtec (brand name for its prescription drugs clomid, ellaand, and ellaand. The branded version, like pepcid, used with proton pump inhibitors is more than per pill.

But to be fair if you are taking the same dosage of the 5mg that is labeled then you should do the same with the 10mg. I have heard about the downwards map drug tamoxifen but not sure if it would be right for me. Amoxicillin 500 cost in the us, amoxicillin 500 cost in australia, amoxicillin 500 cost in new zealand, amoxicillin 500 cost in singapore, amoxicillin 500 cost in japan, amoxicillin 500 cost in canada, amoxicillin 500 cost worldwide, amoxicillin 500 cost in canada, amoxicillin 500 cost in nz, amoxicillin 500 cost in uk, amoxicillin 500 cost in us, amoxicillin 500 cost in india, amoxicillin 500 cost in canada, amoxicillin 500 cost in australia.

O korzyściach płynących z opery
(i klubu „Trubadur”)

Niedawny jubileusz „Trubadura” wprawił mnie w refleksyjny nastrój… Rozmaite myśli, jakie snuły mi się po głowie, prowadziły do jednego, być może zaskakującego, wniosku: bycie miłośnikiem/miłośniczką* opery przynosi nadspodziewanie wiele korzyści, które zwiększają się znacznie, gdy należy się jednocześnie do Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Opery „Trubadur”. Od razu uprzedzam wątpliwości: słowo „korzyści” użyte jest tutaj zupełnie poważnie, bez żadnych ironicznych podtekstów.

Przyznaję jednak, że owe korzyści stają się widoczne dopiero po bliższym przyjrzeniu się sprawie, bowiem postronnym i powierzchownym obserwatorom może wydawać, się, iż operomania oznacza same kłopoty. Owszem, słuchanie pięknej muzyki i pięknych głosów to miły sposób spędzania wolnego czasu, ale czy przypadkiem z tą przyjemnością nie wiążą się ogromne problemy???

Rozważmy choćby aspekt finansowy operowego hobby. Płyty nie są tanie, a od czasu do czasu je kupujemy (choćby dlatego, że nie możemy się oprzeć). A gdy jednak udaje nam się nie wchodzić za często do sklepów muzycznych, to i tak wydatkujemy się na różne „nośniki dźwięku”, bo przecież to i owo po prostu trzeba nagrać czy też przegrać. Od czasu do czasu ciągnie nas również na przedstawienia poza miejscem zamieszkania, a tu mamy dziurę budżetową i rząd zabiera ulgi kolejowe. I koszty nam rosną. (Samych biletów na spektakle operowe nie wliczam do kosztów, bo i tak dla zdrowia psychicznego trzeba czasem na coś pójść, a bilety do opery, wbrew utartej opinii, niekoniecznie są droższe od biletów na innego rodzaju imprezy.)

Ale zostawmy finanse i porozmawiajmy o uszczerbkach na zdrowiu psychicznym (i nie tylko). Ile nerwów nas kosztuje zastanawianie się w drodze na przedstawienie, czy nasz ulubiony artysta wystąpi! Przychodzimy na przedstawienie, a on odwołał występ z powodu grypy. (Nie mógł uważać w taką pogodę!!!/Biedaczek zachorował!!!)* Albo: przychodzimy do teatru, idol występuje, ale jest w kiepskiej formie i śpiewa fatalnie. Innym razem na przedstawieniu rzadko wystawianej ukochanej opery sopran skrzeczy, tenor piszczy, a baryton ma jedynie mgliste pojęcie o wysokości poszczególnych dźwięków… Wszystkie takie sytuacje są oczywiście szalenie stresogenne, a jak wiadomo, stres fatalnie działa na krążenie, serce, żołądek i Bóg wie co jeszcze…

No cóż, być może ponosimy pewne finansowe i niefinansowe koszty związane z uwielbianiem opery. Uważam jednak, że liczne korzyści znacznie je przewyższają.

Przede wszystkim, wspomniane już przeze mnie „słuchanie pięknej muzyki i pięknych głosów” nie jest wcale bezużyteczną przyjemnością. Kojące właściwości muzyki zostały już nawet potwierdzone naukowo. Nikt też nie zaprzecza, że piękny głos + piękna muzyka może okazać się znakomitą mieszanką terapeutyczną. Ponoć obserwuje się również bardzo pozytywne działanie muzyki poważnej w ogólności, a opery w szczególności na szare komórki. A że trochę przy słuchaniu opery skacze nam poziom adrenaliny, to nawet dobrze. Stres w pewnych ilościach jest ludzkim organizmom wręcz niezbędny.

Istnieją jednak również bardziej wymierne i, że tak powiem, bardziej materialne korzyści wynikające z operomanii. Dzięki operze możemy poznać wspaniałych, interesujących, czasem może dziwnych, ale i uroczych ludzi, których inaczej byśmy nie spotkali. Bezcenny pod tym względem jest nasz Klub, będący chyba dla każdego z nas źródłem wielu radości związanych właśnie ze spotykaniem wspaniałych „dziwaków”. Takie spotkania, oprócz wspólnego rozkoszowania się operą, mają również inne dobre strony: znajomości klubowe mogą przekształcić się w przyjaźnie z ludźmi, z którymi można porozmawiać nie tylko o operze, i dzięki którym nie będziemy zawsze zdani na hotele… (To akurat jest najmniej istotny aspekt operowej przyjaźni, ale niewątpliwie jest to korzyść nie do pogardzenia).

Chciałabym podkreślić, że ciekawe operowe znajomości i przyjaźnie zaczynają się nie tylko podczas spotkań z krajowymi operomanami. Takie przyjaźnie mogą się również zacząć od rozmowy z sąsiadami w kolejce po wejściówki do wiedeńskiej Staatsoper i dyskusji w czasie przerwy przedstawienia czy też od internetowej wymiany nagrań – korespondencja rozpoczęta od „poszukuję nagrania z X” może się wspaniale rozwinąć i nie jest wykluczone, że któryś kolejny e-mail przyjdzie do nas z wiadomością: Jeśli wybierzesz się do Londynu, to ani mi się waż myśleć o schroniskach! Masz się zatrzymać u nas i tyle! (komentarz: patrz poprzedni nawias).

Jakiś czas temu odkryłam jeszcze jedną, bardzo zaskakującą, korzyść wynikającą z interesowania się operą. Zdawałam egzaminy do szkoły, na której ogromnie mi zależało. W decydującym momencie zestresowani do ostatnich granic kandydaci mieli błyskać elokwencją i bogatym słownictwem, wypowiadając się (w obcym i ojczystym języku) na tematy społeczno-gospodarczo-polityczne. Wiadomo, że w takich sytuacjach zapomina się nawet oczywistych terminów, nie mówiąc już o jakimś wyrafinowanym słownictwie… Na szczęście dla mnie komisja egzaminacyjna przed przystąpieniem do tortur prosiła każdego z kandydatów o przedstawienie się i powiedzenie kilku słów o sobie. Wspomniałam wtedy o swojej operowej manii, co mnie uchroniło od pytania o gospodarcze aspekty zjednoczenia Unii Europejskiej. Dostałam pytanie: „Jakie przedstawienia operowe ostatnio Pani widziała? „, a reszta egzaminu upłynęła na ciekawej rozmowie o konwencjonalności opery. Żadnego jąkania się i gorączkowego szukania w głowie właściwych słów. Jeden z członków komisji okazał się zresztą być fanem opery nieźle znającym się na rzeczy. Wprawdzie nasze opinie nie do końca się pokrywały, ale nie wpłynęło to w najmniejszym stopniu na bardzo mnie zadawalający ostateczny wynik egzaminu. Ów fan opery jest teraz jednym z moich wykładowców i muszę przyznać, że nadal niezwykle miło nam się rozmawia o operze w przerwach między zajęciami.

Wniosek: zdecydowanie należy przyznawać się do swojej miłości do opery. Być może spotkamy się czasem z lekceważącym wzruszeniem ramion, ale może być również tak, że nasza operomania wyróżni nas z masy dosyć podobnych osobników i w oczach rozmówców staniemy się kimś, z kim warto nawiązać kontakt. Bo skoro mamy takie niepospolite hobby, to pewnie będziemy niepospolitymi znajomymi, studentami czy też pracownikami (nawet w dziedzinach nie mających nic wspólnego z operą). A gdybyśmy nawet jakimś dziwnym trafem egzaminu nie zdali, a „naszą” pracę dostał ktoś inny, to i tak rozliczne korzyści związane z byciem miłośnikiem/miłośniczką* opery sowicie nam to wynagrodzą.

Anna Kijak

* niepotrzebne skreślić