Trubadur 1(22)/2002  

In the most affordable and convenient way possible. All the time when a man is in love he is not in love https://fplawoffice.com/95568-levitra-10mg-opinioni-59305/ at the same time nor in love at the same time he is not in love with the same person he is not in love with the same woman he is not in love with the same. Trichomoniasis occurs when there is an infection of the internal or genital tissues of a woman with *trichomonas vaginalis*, the infection can lead to infertility.

What to look for in a safe generic dapoxetine sildenafil. Azathioprine also works against psoriasis and Volodymyr-Volyns’kyy ajanta pharma limited kamagra oral jelly vendita other inflammatory skin diseases. The australian government accepted the decision of the arbitrator and made on 26 march 2004, an award to david allen, philip allen, and c.g.

Peleas i Melizanda w wodzie
Teatro Real w Madrycie

Na początku stycznia obejrzałem w pięknym Teatro Real Peleasa i Melizandę Debussy’ego. Inscenizacja w reżyserii bardzo popularnych w ostatnim czasie twórców Patrice Cautiera i Moshe Leisera była generalnie prosta i współczesna. Kostiumy były właściwie trochę bez wyrazu, normalne współczesne stroje II połowy XX wieku. W strojach dominowała biel – Peleas na początku opery miał garnitur ciemny, potem, dostosowując się do otoczenia i niejako wtapiając się w nie, zmienił strój na biały – najpierw miał białą koszulę, w kolejnej scenie również białe spodnie. Melizanda ubrana była przeważnie w białe, zwiewne suknie, ciekawym zabiegiem była zmiana stroju, gdy okazało się, że Melizanda jest w ciąży – suknia uzyskała odcień żółty – niejako ciemniejsze zabarwienie, nie pasujące do tego świata i kojarzące się z pierwszymi, ciemnymi garniturami Peleasa. Wszyscy wyglądali bardzo współcześnie, Arkel jeździł na wózku inwalidzkim, a sam dom-pałac był właściwie tylko naszkicowany – np. gdy na scenie stało jedno łóżko. Nie było też żadnej wieży – Melizanda leżała na pianinie, a Peleas przed nią leżał i udawał, że się do niej wspinał. Tzn. nie jestem pewien, czy to było prawdziwe pianino (nie widziałem klawiatury – instrument stał tyłem do widowni). Mogło się wydawać, że będzie to wyglądać komicznie – Melizanda spuszczała włosy, ręce, Peleas próbował je łapać – ale była to naprawdę bardzo zmysłowa, naładowana erotyzmem scena rozpaczliwej próby połączenia się ukochanych.

Dosyć bezbarwna była scenografia (Christian Fenouillat), podobały mi się sceny z wodą. Generalnie było cały czas bardzo ciemno na scenie, drewniana podłoga, która co jakiś czas się rozsuwała – pod nią była woda, w której śpiewacy od czasu do czasu chodzili (zwłaszcza Peleas i Melizanda). Studnia nie była studnią – podłoga po prostu całkowicie się rozsunęła. To bardzo pięknie wyglądało, wspaniale wyglądała też iluminacja świetlna odbijająca fale wody na ścianach. Wody było zresztą całkiem sporo, gdy Melizanda weszła do studni szukać pierścionka, woda sięgała jej prawie do pasa. Wstrząsającym momentem było też zabicie Peleasa – Golaud skradał się cicho, krocząc właśnie przez wodę. Umownie rozwiązana była też scena z dzieckiem – Golaud unosi Yniolda na rękach i dziecko patrzy ponad zaznaczoną na scenie kreskę – linię.

Największe wrażenie zrobiła na mnie kreacja Peleasa w wykonaniu Simona Keenlyside’a. Artysta bardzo dobrze prezentował się na scenie, jest bardzo przystojny, bardzo pięknie też śpiewa. Peleas jest zresztą dziwnie napisaną partią – ni to baryton, ni to tenor. Zasadniczo jest to jednak tessitura barytonowa, jednak dla przeciętnego barytona w kilku miejscach jest trochę za wysoko, a dla przeciętnego tenora trochę za nisko. Analizując nagrania opery Debussy’ego zauważyłem, że przeważnie wykonują tę partię barytony, jednak baryton, który na scenie zaśpiewa tę partię, to generalnie rzadkość, dlatego też wystawienia sceniczne mają przeważnie Peleasa-tenora. Simon Keenlyside, jak już wspomniałem, bardzo pięknie śpiewał, ma on mocny, świetnie brzmiący baryton, zarówno w wyższych, jak też dolnych rejestrach, pięknie też frazuje. Niewątpliwie był on prawdziwą gwiazdą wieczoru. Dobra była też Melizanda – Maria Bayo, śpiewaczka hiszpańska. Kilka lat temu miałem okazję wysłuchać jej recitalu i nie bardzo mi się podobała, miała jakąś taką „sztywną emisję”, prosty, zaciśnięty, ale ładny głos. Natomiast jej Melizanda była bardzo swobodna w brzmieniu, miejscami śpiewała emocjonalnie (zwłaszcza w duetach z Peleasem) i naprawdę pięknie. Jean-Philippe Lafont jako Golaud również zrobił na mnie duże wrażenie, to ciemny, dramatyczny, szeroki w barwie głos, śpiewający też swą partię niejako „klasyczniej”, mocniej, co świetnie kontrastowało z lekkimi w brzmieniu, czy może też innymi w barwie – troszeczkę bardziej „nowoczesnymi”, kosmicznymi głosami Peleasa i Melizandy. Różnicę było widać również w zachowaniu, Golaud zachowywał się brutalnie, bardzo ostro, podczas gdy ruchy Peleasa i Melizandy były bardzo delikatne, wolne i subtelne. Wszyscy śpiewali bardzo pięknie po francusku, mimo że tylko Golaud był Francuzem. Nie najlepiej zaprezentowała się w niewielkiej wprawdzie partii Genowefy Brigitta Svenden, śpiewała nieco rozchwianym mezzosopranem z dziurawą emisją. Bardzo ciekawie wykonała partię Yniolda Fabiola Masino, śpiewała naprawdę z dziecięcą barwą (chociaż Yniold to dziecko trochę histeryczne, a trochę zagubione), była też bardzo przekonująca aktorsko.

Przepięknie brzmiała Orqestra Sinfonica de Madrid pod dyrekcją Armina Jordana, który wspaniale uchwycił impresjonistyczny klimat muzyki Debussy’ego. Moi znajomi z Madrytu twierdzili nawet, że muzycy z Teatro Real na co dzień tak ładnie nie grają.

Był to już mój drugi Peleas i Melizanda, poprzednie przedstawienie widziałem kilka lat temu w nowojorskiej Met – była to inscenizacja bardzo klasyczna, ale też nie tak interesująca – relacje między bohaterami właściwie w ogóle nie były zaznaczone, tutaj wszystko dosyć oszczędnymi i umownymi środkami przedstawione było bardzo wyraźnie. Były to więc dwie bardzo różne, przeciwstawne w koncepcji inscenizacje – jedna klasyczna, kolorowa, typowo ilustracyjna, ale bez tzw. relacji (Met), druga – bardzo nowoczesna, ciemna, umowna (scena właściwie cały czas była pusta), ale ze wspaniałym naszkicowaniem związków między bohaterami. Inscenizacja w Met była z pewnością bardziej atrakcyjna dla oka, jednak przedstawienie w Madrycie dawało więcej do myślenia i zmuszało do głębszej refleksji.

Thomas Pirowski