Trubadur 1(22)/2002  

Is it okay to take this drug if i want to try to conceive? The active ingredient is a new type of drug, so it https://lowinol.de/81446-doxycyclin-100-mg-kaufen-40360/ has many benefits to it. This product is not regulated and is not approved by the u.s.

All results were considered statistically significant at the 5% level. Clomid tablets online may also not be recommended during breastfeeding for a few weeks after https://valjoly.com/61307-viagra-a-puntura-prezzo-38226/ your baby first feeds. Your skin is your largest, most complex organ (even more complex than the heart and kidneys).

Wyprawa do Poznania

Nasz kolejny wspólny klubowy wyjazd miał jeden cel. Była nim premiera opery G. Bizeta Poławiacze pereł, która miała się odbyć 23 lutego w poznańskim Teatrze Wielkim. Bo gdzie indziej moglibyśmy się na własne oczy i uszy przekonać o zaletach i wadach Poławiaczy, skoro dzieło to stosunkowo rzadko gości nie tylko na polskich, ale i światowych scenach? Ta liryczna opera z egzotycznym librettem (rzecz się dzieje na Cejlonie, a początkowo miała mieć za tło pejzaże Meksyku) ma przecież wiele ujmująco pięknych fragmentów, a słynna aria Nadira należy do czołówki najbardziej lubianych operowych hitów. Można się o tym przekonać, przeglądając płytowe składanki typu „20 największych tenorów”, „50 najsłynniejszych arii”, itp.

Oczywiście wyprawa do Gmachu pod Pegazem była też okazją do spotkania z licznym gronem Klubowiczów z różnych stron Polski, a i z samej tylko Warszawy wybrała się do Poznania spora grupa. Dla kilkorga z nas była to też pierwsza wizyta w poznańskiej operze. Wiele zachwytów wzbudził sam budynek teatru i wyśmienita akustyka sali.

Poznańskich Poławiaczy pereł przygotowali: Maria Sartowa – śpiewaczka i pedagog od lat pracująca we Francji – reżyseria, Zofia de Ines – scenografia, Emil Wesołowski – choreografia, Jolanta Dota-Komorowska – kierownictwo chóru. Kierownictwo muzyczne sprawował Maciej Wieloch. Podczas oglądanej przez nas premiery wystąpili: Roma Jakubowska-Handke (kapłanka Leila), Piotr Friebe (Nadir), Tomasz Mazur (wódz Zurga), Andrzej Ogórkiewicz (Nurabad).

Libretto Poławiaczy można określić jako dość sztampowe i niezbyt udane. Mimo egzotycznego sztafażu (w jakim kochał się wówczas Paryż), jest to w sumie błaha historia miłości dwóch mężczyzn do kobiety związanej powinnością wobec bóstwa, któremu służy, i ludu, który pokłada w niej wiarę. W programie do spektaklu Joanna Sanejko pisze: „Poławiacze pereł” są dramatem kameralnym. Pomimo licznego i niemal stale obecnego na scenie chóru (który jest istotnym bohaterem zbiorowym), wystawności dekoracji i kostiumów – do czego w końcu zobowiązuje egzotyczne miejsce akcji – jest to dramat głównych bohaterów: Nadira, Leili i Zurgi. O wiele więcej dzieje się w sferze emocjonalnej. W tym też duchu całość poprowadziła Maria Sartowa, a kameralny charakter podkreśliła wcale nie wystawna scenografia. Co do niej zdania wśród Klubowiczów były podzielone. Jednym bardzo przypadły do gustu fosforyzująco-niebieskie kolumny świątyni i inne elementy przestrzenne, innych drażniło połączenie ich z ciepłymi barwami tradycyjnych kostiumów i tłem, które raz gorzało czerwienią, kiedy indziej obrazowało zielonkawe fale morza.

Rzeczywiście, istotnym bohaterem spektaklu można nazwać chór Teatru Wielkiego. Brzmiał po prostu pięknie, śpiewając z mocą i precyzyjnie. Podobnie na duże brawa zasłużyła sobie orkiestra, która grała lekko i sprawnie pod batutą Macieja Wielocha.

Wykonawcy głównych partii pozostawili pewien niedosyt. Przede wszystkim Piotr Friebe, którego chyba przerosła partia Nadira. Choć nieźle zaśpiewał duet z Zurgą i poprawnie duet z Leilą w II akcie, to niestety w wielkim stylu. położył arię Je crois entendre encore. Prawdę mówiąc, chciałoby się tu głosu lżejszego, bardziej lirycznego, a przede wszystkim precyzji prowadzenia frazy. Roma Jakubowska-Handke stworzyła dość jednowymiarową postać słodkiej i wdzięcznej Leili, ale wydaje się, że w tej akurat inscenizacji nie było miejsca na głębszy psychologizm. Jej wykonanie partii kapłanki wypadło tak sobie. Zdarzały się dźwięki nienajładniejsze, zwłaszcza w piano. Natomiast śpiewu artystki w górze skali słuchało się z prawdziwą przyjemnością. Szkoda tylko, że arię w II akcie artystka musiała śpiewać na dziwnym metalowym rusztowaniu, skąd jej głos, przynajmniej na trzecim balkonie, gdzie siedzieliśmy, brzmiał dużo gorzej. Zaskakujące, jaki wpływ na słyszalność i urodę głosów miało wyniesienie śpiewaków na tę konstrukcję. Metalowy „balkon” wydawał się zresztą niezbyt potrzebny, bo wchodzenie i schodzenie zeń śpiewaków nie ożywiało akcji (jeżeli to mieli na celu realizatorzy), a jedynie podnosiło poziom adrenaliny u widzów – spadnie czy nie spadnie? – zastanawialiśmy się, gdy Leila podchodziła do niczym nie zabezpieczonego brzegu podestu.

Najlepiej z trójki protagonistów zaprezentował się Zurga, czyli Tomasz Mazur, baryton o ładnej, ciemnej barwie. Kulturalne prowadzenie frazy, odpowiednia ekspresja tak w głosie, jak i w grze aktorskiej pozwoliły śpiewakowi stworzyć najbardziej chyba przekonującą postać. Gorące brawa! Nie popisał się natomiast balet TW, który w wątpliwej urody tańcach w świątyni i tańcu kapłanów-ofiarników (w dodatku w karykaturalnej charakteryzacji) nie zaprezentował ani zgrania, ani wdzięku.

Te drobiazgi nie mogły nam zepsuć całości wrażeń, przede wszystkim muzycznych. Po premierze odbyło się tradycyjne w poznańskiej operze spotkanie z dyrektorem, artystami, realizatorami i zaproszonymi gośćmi. Było nam niezmiernie miło, że i my mogliśmy wziąć w nim udział w znakomitych nastrojach i miłej atmosferze. Była to też kolejna okazja do spotkania z dyrektorem Sławomirem Pietrasem i pierwszej wymiany wrażeń. Bardzo serdecznie dziękujemy Panu Dyrektorowi Sławomirowi Pietrasowi, który zaprosił nas po premierze na spotkanie.

Ciąg dalszy dyskusji o spektaklu miał miejsce w poznańskich restauracjach (bo w jednej nie zmieścili się wszyscy przybyli na Poławiaczy Klubowicze!). Po raz kolejny wszyscy zgodnie stwierdzili, że warto czasem zorganizować taki wspólny wypad, w czasie którego nie tylko można poznać ciekawe dzieło, posłuchać pięknej muzyki, ale i spotkać się z przyjaciółmi z „Trubadura”.

Katarzyna K. Gardzina