Trubadur 2(23)/2002  

I also take 30mgs of cytomel, a medication used to treat endometriosis, and 10 mgs of clomid price walmart daily. Fleas need to have an anthelmintic treatment Johnstown available to kill the heartworms. In the past, in fact, for a number of years, it had been the belief of many that kamagra had an important effect on the blood flow and therefore on the blood pressure, but this was a fallacy.

The dosage forms are available in either injection or oral form. The cost of nolvadex is based on many factors including your age, weight, gender, general health Beruwala and other factors. Priligy was first introduced to market in 1954 by sanofi-synthelabo under the brand name priligy.

Muzyczna wiosna w Mediolanie, Tesynie i Lugano

W ostatnich czasach w życiu muzycznym Mediolanu pojawił się nowy fenomen prezentowania oper w wykonaniu nieznanych, z zasady młodych i często uzdolnionych śpiewaków w Teatro Alfredo Chiesa, Teatro Ariberto czy Teatro Rosetum, które właściwie są salami teatralnymi przy kościołach – włącznie z Rosetum, znanym z dyplomowych przedstawień studentów As. Li. Co. czy nawet prestiżowych konkursów wokalnych, a będącym po prostu ośrodkiem kulturalnym przy klasztorze o.o. franciszkanów.

W Teatro Ariberto widziałem na początku kwietnia Pajace Leoncavalla i Rycerskość wieśniaczą Mascagniego wystawione w ramach jednego wieczoru. Przedstawienia bardzo skromne, bez dekoracji, jedynie z niezbędnymi rekwizytami, jak stół czy krzesło, chór złożony z zaledwie kilkunastu osób. Neddą była Nina Almark, ładny, dobrze postawiony sopran, ale nic poza tym. Santuzzę śpiewała Daniela Stigliano, mocny, o dużej rozpiętości, pełen dramatycznego ładunku głos, a zarazem bardzo dobra aktorsko. Najciekawiej wypadł jednak Albańczyk Dżemil Redżepi jako Silvio, a potem Alfio. Jego potężny, o szlachetnym brzmieniu baryton zdecydowanie przeważał nad resztą głosów. Carlo Torriani, który był Caniem, a następnie Turiddu, zupełnie nie pasował tym swoim niedużym i nieciekawej barwy tenorem. Doskonale spisała się natomiast 20-osobowa orkiestra pod batutą Vito Lo Re (za piękne wykonanie Intermezzo w Rycerskości wieśniaczej zebrała huragan braw). W tym samym okresie w Teatro Alfredo Chiesa szła Tosca. Tytułową partię śpiewała Daniela Stigliano, Cavaradossiego – Luciano Buono, a Scarpią był Boaz Senator, finalista sprzed kilku lat Międzynarodowego Konkursu Wokalnego „Voci Verdiane” w Busseto. Niespodziewanie w Piccolo Teatro (w tym dużym, zwanym „Strehler”, jako że obecnie teatr ten ma aż trzy siedziby) dano w tym samym czasie dwa czy trzy przedstawienia Madamy Butterfly. Sharplesa śpiewał znany baryton Armando Ariostini. Reszta obsady, łącznie z młodziutką Koreanką śpiewającą partię Cio-Cio-San zupełnie nieznana. Piccolo Teatro ma już pewną tradycję goszczenia na swej scenie przedstawień operowych. Sporadycznie nawet La Scala korzystała z niego w prezentowaniu niektórych swoich produkcji. Ubiegłej jesieni Franco Zeffirelli powtórzył tam Aidę z Busseto (z międzynarodową obsadą młodych śpiewaków przygotowanych przez Carlo Bergonziego), znów niedługo pokaże w tym teatrze swoją ostatnią Traviatę wystawioną kilka miesięcy temu w rodzinnym mieście Verdiego.

Zaledwie 50 kilometrów stąd w Tesynie (po włosku Ticino) czyli we włoskojęzycznej Szwajcarii zbiegło się naraz wiele kulturalnych polskich wydarzeń, czemu warto by poświęcić kilka zdań. 27 kwietnia w Chiasso w tamtejszym kościele odbył się wielki koncert muzyki sakralnej i operowej w wykonaniu orkiestry symfonicznej Serravalle, której znaczny procent stanowili muzycy teatru Carlo Felice z Genui. Wystąpiło też 140 chórzystów, co razem stanowiło 220 osób oraz dwoje solistów: Jolanta Omilian – sopran i Walter Donati – baryton. Było to niezwykłe i chyba po raz pierwszy tak ważne wydarzenie muzyczne w tym mieście. Kościół wypełniony po brzegi, w dużej mierze także publicznością z Lugano czy ze znajdującego się zaraz za granicą Como. Koncert rozpoczął się kantatą J. S. Bacha na chór i orkiestrę oraz Te Deum Dworzaka na chór, orkiestrę, sopran i baryton. Potem była już tylko muzyka operowa. Jolanta Omilian po mistrzowsku wykonała arię Casta diva z Normy Belliniego oraz Pace mio Dio z Mocy przeznaczenia Verdiego. Mocny, o pięknej barwie głos i cudne ozdobniki godne Montserrat Caballé wywołały burzę oklasków. Znów Pace mio Dio zrobiło wrażenie dramatycznym napięciem i przepięknie wykonanym pianissimo. Szkoda, że Jolanta Omilianowicz (bo tak brzmi jej pełne nazwisko) tak mało znana jest w kraju. Warszawianka, absolwentka stołecznego konserwatorium, zdobyła pierwsze miejsce i złoty medal na Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Belgradzie śpiewając partię Violetty w Traviacie. Na moment pojawiła się w warszawskim Teatrze Wielkim w tej samej roli i natychmiast zaczęła swą międzynarodową karierę „alla grande”, bo od razu w Teatro La Fenice w Wenecji w roli Violetty. Potem przyszły inne wielkie teatry: Teatro San Carlo w Neapolu, Arena w Veronie, Opera w Rzymie, Teatro Regio w Parmie i Turynie, Teatro Carlo Felice w Genui, Teatro Liceu w Barcelonie, Saatsoper w Wiedniu, Teatro Municipale w Rio de Janeiro, Opera w Houston, Dallas, Tokio, Zurychu, Paryżu itd. Partnerowali jej m.in. wielokrotnie: Alfredo Kraus, Barbara Hendricks czy ostatnio José Cura we Francesce da Rimini Zandonaia w Palermo, w której to operze kreowała rolę tytułowej bohaterki. Ja miałem szczęście usłyszenia jej w Nabucco w Arenie w Veronie, gdzie była wspaniałą Abigaille u boku Renato Brusona. Niezapomniane jednak wrażenie wywarła na mnie rola królowej Elżbiety w Roberto Devereux Donizettiego w Teatro Carlo Felice w Genui. Swą wspaniałą interpretacją dostarczyła mi wtedy dużo wzruszeń i emocji. Niezapomniana wielka scena z ariami Quel sangue versato i Vivi ingrato, a kiedy zaintonowała frazę .la regina d’Inghilterra, to aż przechodziły dreszcze! Był to nie tylko popis wokalny, ale i duże aktorstwo. Jako Roberto Devereux partnerował jej wtedy Vincenzo La Scola.

Wracając jednak do artystycznych polskich wydarzeń wiosny we włoskiej Szwajcarii, chciałbym wspomnieć o wielkiej, trwającej do lipca, wystawie dwudziestu rzeźb jednego z kilku największych żyjących rzeźbiarzy, Polaka, Igora Mitoraja. Wzorowane na klasycznych rzeźbach greckich i rzymskich ustawione poprzez ciąg ulic historycznej części miasta ogromne brązowe korpusy, bez kończyn, często porozdzierane i bez głów, zadziwiają turystów i mieszkańców Lugano. Artysta już od kilkunastu lat mieszka w Italii, w Pietra Santa koło słynnej Carrary, gdzie rzeźbi również sporo w marmurze. Tego roku po raz pierwszy próbuje sił jako scenograf i kostiumolog na znanym festiwalu oper Pucciniego w Torre del Lago. Będzie to opera Manon Lescaut otwierająca 19 lipca tradycyjną już imprezę. Dwie ruchome głowy poprzez całe cztery akty symbolizować będą Manon i kawalera des Grieux. Szaro-metaliczny kolor rzeźb ma kontrastować z przebłyskami światła i naturalną scenerią jeziora. Kostiumy wzorowane będą na ubiorach postaci z obrazów znanych mistrzów, jak na przykład Caravaggia. Prawdopodobnie te teatralne skłonności pozostały Mitorajowi z czasów studiów na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie ostatnie trzy lata uczęszczał na wykłady z zakresu malarstwa, wiedzy o sztuce i scenografii prowadzone przez Tadeusza Kantora. Powracając znów do Manon Lescaut, to ciekawe, że Puccini skomponował ją w Szwajcarii w graniczącej z Chiasso miejscowości Vacallo. Fakt ten upamiętniony jest tablicą wmurowaną na domu, w którym przebywał wtedy kompozytor. Teraz znów w ostatnich latach mieszkał w nim amerykański inżynier polskiego pochodzenia (mówiący zresztą po polsku) Stan Wróbel z żoną, śpiewaczką operową.

W Lugano w ostatnich dniach kwietnia gościł już po raz drugi Teatr Pantomimy „Logos” z Łodzi pod artystycznym nadzorem znanej tancerki i choreografa, dyrektorki Polskiego Teatru Tańca z Poznania, Ewy Wycichowskiej. Spektakl Przejazd tam w jej reżyserii i choreografii był prezentowany przez łódzkich mimów-aktorów podczas obecnego tournée poprzez Włochy i Szwajcarię. Ta eksperymentalna placówka, aczkolwiek składająca się z amatorów (chociaż są w niej także zawodowi aktorzy), z powodzeniem może mierzyć się z profesjonalnymi jej odpowiednikami. Przejazd tam to nakładające się na siebie sceny nie mające ze sobą żadnego związku, podobnie jak i monologi, które zastosowano w tym spektaklu, a przygotowano dla włoskojęzycznych odbiorców w ich języku. I to jak! Wymowa, akcenty, wszystko na miejscu. Niespotykane! Poza tym dużo elementów tańca, baletu, akrobatyki czy nawet ćwiczeń siłowych. Oryginalna scenografia, w której pełno świeżego, prawie że pachnącego jeszcze drzewa, krzeseł, ram okiennych, które układane są w coraz to inne elementy w zależności od przedstawianej sceny. Ciekawa muzyka Jacka Wierzchowskiego. Całość powierzona energicznemu i zawsze promiennemu dyrektorowi teatru „Logos”, księdzu Waldemarowi Sądce.

Prawdziwy już balet można było obejrzeć w Cinema Teatro w Chiasso na majowym XV Przeglądzie Tańca Nowoczesnego. Trójka tancerzy z Gdańska, z zespołu o zabawnej nazwie Teatr Dada von Bzdülöw powstałego w 1993 roku, zaprezentowała spektakl Dialogus in conventione pomysłu Katarzyny Chmielewskiej. Balet bez żadnego wątku fabularnego miał za zadanie formą i rytmem zbliżyć widza do teatru, jakim jest dialog cielesny ustalający się miedzy tancerzami. Wprost prowokująca cisza czy znów eksplozja muzyczna, wszystko to miało kierować poszczególnymi ruchami tancerzy. Wszyscy troje, a więc Katarzyna Chmielewska, Magdalena Reiter i Leszek Bzdyl, byli zarazem twórcami układu choreograficznego. W sumie dobry, nowoczesny balet, który śledzi się z zainteresowaniem. Może tylko zbyt krótki, bo nie trwający nawet godziny. Drugim spektaklem baletowym w Cinema Teatro z polskim akcentem był Jerzy i Lola, znany niektórym już z Lozanny, gdzie działa „Linga”, zespół założony w 1992 roku przez Katarzynę Gdaniec i Marco Cantalupo. Oboje opuścili zespół Bejarta, by w nowych warunkach iść własnymi drogami. Właśnie oni są twórcami Jerzego i Loli. Lola – wielka nieosiągalna gwiazda cyrkowa i zakochany w niej Jerzy – chłopak zajmujący się utrzymywaniem w czystości zwierząt i wykonujący tysiące innych prac na terenie cyrku. Okrągła scena zasypana piaskiem (czy trocinami) staje się areną cyrkową, którą zwolna zapełniają bohaterowie spektaklu. Zaczyna się akcja coraz bardziej pełna rozmachu i. poezji. Wspaniały nowoczesny taniec na pograniczu akrobacji, jakże inny od miękkich, łagodnych ruchów klasycznego baletu. Siła i piękno emanuje i porywa publiczność bez względu na wiek czy narodowość. Ciekawa muzyka raz nowoczesna, to znów cygańska Gorana Bregoviča, tak pasująca do atmosfery cyrkowej, a dobrana przez samą Katarzynę Gdaniec. Interesująca scenografia, zwłaszcza scena, gdzie z jednej strony z góry zwisa białe pasmo płótna, a z drugiej strony symetrycznie takie samo pasmo, ale lecącego z góry piasku, który w świetle reflektorów przemienia się w złoto, czy też w scenie finałowej, gdy z góry spadają pasma białych płócien, po których tancerze zaczynają wspinać się z akrobatyczną wprost zręcznością. Wszyscy tancerze: Krasen Kraster, Ezra Gronen, Elodi Boulet, Ivana Josić, Christian Bakalor, Jérome Benoit, Marco Cantalupo, Emilie Comacho – wielkiej klasy! Innowacyjny styl, wspaniałe rozwiązania, brawura sprawiły, że zespół stał się w światowej skali jednym z najlepszych wykonawców nowoczesnego tańca.

Amir Z. Szlachta