Trubadur 2(23)/2002  

Bacterial infections, sexually transmitted diseases and. If the effects of the overseas substance are great, it could be that you. Generic valtrex overnight cream is a prescription-strength formulation that contains the ingredients of all three of these skin-conditioning serums.

It is also the best way to get high blood pressure when there is not a good response to other medications that can cause or mask it. This is useful if you want to buy cialis Fianarantsoa lamisil online safely without needing a doctor's prescription. You can also continue taking the drug with your doctor’s permission.

Trzy Bale… w Szczecinie

Bal maskowy w Szczecinie pojawił się po raz pierwszy w powojennych dziejach miasta i po raz pierwszy w Operze na Zamku w dniach 26, 27 i 28 kwietnia br. Czy był grany w przedwojennym Opernhausie? Zapewne tak, ale tego nie wiem. Wiem za to, że wagony cegieł z uszkodzonego działaniami wojennymi gmachu opery zasiliły Warszawę, którą cały naród dźwigał z gruzów. Piękny, zabytkowy gmach rozebrano tak skutecznie, że nie ma nawet gdzie przybić tablicy pamiątkowej. Stał w miejscu, gdzie dziś wyrasta z ziemi maszt zakopanego statku (tak twierdzą złośliwcy).

A więc Bal maskowy – kolejna VIP-premiera. Dla podkreślenia rangi wydarzenia artystycznego oraz dla uhonorowania i upowszechnienia osiągnięć pewnych szczególnie ważnych szczecinian – dyrektor Warcisław Kunc powołał swoistą kapitułę – składającą się z rektorów szczecińskich uczelni oraz VIP-ów wcześniejszych premier – typującą kandydata, któremu będzie dedykowana premiera. Aktualnie jest nim prof. dr Kazimierz Kałucki – chemik z Politechniki Szczecińskiej. Niezależnie od faktu spopularyzowania osiągnięć VIP-a, jako stała bywalczyni premier stwierdzam znaczne uszlachetnienie składu osobowego widowni, a także dbałość o wieczorową toaletę. W szczecińskim „mondzie” wypada bywać na VIP-premierach!

Wstęp trochę przydługi, ale pewne sprawy wymagają wyjaśnienia dla nie-szczecinian.

Premiera Balu łączyła się jeszcze z jedną superatrakcją operową – mianowicie drugą już bytnością Maestry Fiorenzy Cossotto w Operze na Zamku. I tu jeszcze jedno wyjaśnienie dla niewtajemniczonych: w ubiegłym roku dyrektor Opery na Zamku zorganizował Kurs Mistrzowski Interpretacji Oper Verdiego. Fiorenza Cossotto pracowała z 7 młodymi śpiewakami (z całej Polski), a na zakończenie mieliśmy okazję usłyszeć na galowym koncercie arie, nad którymi pracowano. Po roku II Kurs Mistrzowski Oper Włoskich prowadzony przez Cossotto zgromadził znów 7 wybranych kandydatów (w tym niektórych ponownie) i znów publiczność oklaskiwała występy uczestników na popisowym koncercie. A Maestra wystąpiła na scenie Opery na Zamku w partii Ulryki w premierowym i w drugim spektaklu (ściśle mówiąc, w partii wróżki Arvidson – jako że przyjęto szwedzką wersję opery). Wrażenie wręcz niesamowite – pozazdroszczenia godna siła głosu a dramatyzm, gra sceniczna, interpretacja postaci! Samą swoją obecnością na scenie Fiorenza Cossotto sprawia, że dzieje się coś naprawę ważnego.

Dyrektor Warcisław Kunc dobierając obsadę postawił na artystów, którzy swoją partią wchodzili w Bal po raz pierwszy w karierze artystycznej (oczywiście oprócz Maestry). Pani Agnieszka Maciejewska stworzyła urzekającą postać Amelii. Dysponująca pięknym głosem artystka śpiewała i grała całym sercem – była Amelią z jej całą miłością, rozdarciem i poświęceniem – wzruszała i zmuszała widzów do szczerego współczucia. W drugim spektaklu Amelię śpiewała z dużym powodzeniem pani Barbara Żarnowiecka. Stworzyła postać zupełnie inną niż pani Maciejewska – zarówno wokalnie, jak aktorsko jej Amelia była kobietą zdecydowaną, pewną siebie i raczej lojalną niż wierną. W partii Gustawa (w premierze i w drugim przedstawieniu) wystąpił pan Leszek Świdziński – artysta znany polskim melomanom z WOK – sprawdził się w tym Verdiowskim dziele w całej okazałości – śpiewał pięknym, równym głosem – liryczny w I akcie, brawurowy w I odsłonie aktu II – w duecie z Amelią żarliwi i namiętni. Władczy, zakochany, ale lojalny wobec przyjaciela stworzył ujmującą postać – a jak umierał! Gdyby nie dramatyzm chwili – niewątpliwie miałby dodatkowe oklaski za styl upadania. René Anckarström (w I i II spektaklu Balu) to idol wielu szczecinianek – Boguś czyli Mikołaj Zalasiński. Artysta o dużym, nośnym głosie – potwierdził również w tej partii swoje walory głosowe i aktorskie – stworzył postać zdecydowanego i oddanego dworzanina. W miarę rozwoju wypadków – ośmieszony – śpiewa i działa z furią, by w arii (I odsłona III aktu) dać wyraz swej namiętności do żony, a w finale – zabić zdradziecko Gustawa. Spektakl trzeci 28.04 przyniósł więcej zmian obsadowych – wróżkę Arvidson śpiewała pani Miranda Gołębiowska-Exner. Ciepłe i głębokie brzmienie jej głosu wprowadziło więcej tajemniczości do sceny wróżenia. Pan Włodzimierz Skalski jako hrabia René Anckarström był raczej lirycznym i zdesperowanym przyjacielem i mężem. W partii Gustawa wystąpił pan Konrad Włodarczyk – artysta dysponujący głosem o pięknej barwie, ale… moim zdaniem jeszcze nie jest przygotowany, aby udźwignąć tego typu partię.

Kierownictwo muzyczne sprawował dyrektor Warcisław Kunc – orkiestra grała dobrze, a dyrygent znany jest z tego, że umie prowadzić operę.

Reżyserem Balu maskowego jest pani Maria Sartowa – pokazała na scenie to, co skomponował Verdi, gdyż (jak stwierdziła w rozmowach kuluarowych) „nie wolno przeszkadzać muzyce”. Chwała jej za to! Całość zwarta, logiczna, czytelna. Pani Sartowa pierwszy raz pracowała z tym zespołem, ale oby nie ostatni! Umiejętnie wypatrzyła możliwości i predyspozycje pewnych osób i wykorzystała to dla podniesienia atmosfery spektaklu i jego wymowy dramatycznej. I tak przydała Oskarowi asystę – trzech pałacowych fagasów (artystów baletu), których ruchliwość i bezczelne wszędobylstwo świetnie się komponuje z beztroskim zachowaniem królewskiego pupila. Oskar nie ginie w tłumie, nie tylko śpiewa, ale jest, i to widać. W roli Oskara na premierze wystąpiła Magdalena Witczak, a w drugim i trzecim spektaklu pani Agnieszka Mazur-Świder. Obydwie świetne! Beztroskie, wdzięczne – bez zarzutu i wokalnie, i aktorsko. A oto drugi atucik wykorzystany przez panią Sartową – mamy dwóch basów – panów Janusza Lewandowskiego i Stefana Worożbickiego, obaj po metr osiemdziesiąt z naddatkiem. Dwa posągowe filary (w efektownych mundurach), jako spiskowcy Hrabia Ribbing i Hrabia Horn, w każdej scenie snujący się nierozłącznie, stanowili „memento mori”. W finale II aktu ich iście sataniczny śmiech na tle męskiego chóru przyprawiał widzów o dreszcz i grozę. Scenografia skromna, funkcjonalna i ciekawa – szczególne efekty osiągnięto stosując przeźroczystą zasłonę i projekcje. Rekwizyty i dekoracje łatwo można załadować do samochodu i wyjechać. Czwarty spektakl Balu miał już miejsce w przygranicznym niemieckim Schwedt.

Trzy spektakle Balu maskowego pod rząd obejrzałam z prawdziwą satysfakcją i zadowoleniem – jest ogromną zasługą dyrektora Opery na Zamku, że doprowadził do tak chwalebnej premiery.

Obecny sezon kończy się Toscą w plenerze – będą też na Dziedzińcu Zamkowym szaleńcze Noce – Włoska i Węgierska, w sierpniu Turniej Tenorów, a na Bal maskowy zapraszamy w październiku, listopadzie i grudniu.

Halina Drabek

Giuseppe Verdi, Bal maskowy, Wersja oryginalna, Libretto Antonio Somma wg Gustaw III albo Bal maskowy, Kierownictwo muzyczne – Warcisław Kunc, Reżyseria – Maria Sartowa, Scenografia – Czesław Pietrzak, Choreografia – Tadeusz Wiśniewski, Przygotowanie chóru – Paweł Osuchowski, Asystent reżysera – Iwona Faj-Falkowska, Chór, Orkiestra i Balet Opery na Zamku