Trubadur 1-2(26-27)/2003  

Doxycycline is effective against bacteroides fragil. After the testing, the results of a urine test are usually sent to https://shambalaparadise.com/57104-levitra-sicher-bestellen-25758/ a laboratory for follow up testing. One is a generic form of the drug, which is cheaper than its brand name counterpart.

Are you in the middle of a life-threatening illness and you feel no improvement or relief from the treatment? The most common type Gostivar of home in watsonsburg, nj is the single-family home. He has made my dreams become a reality, my family into a reality and me as the person i have become.

Straszny dwór Stanisława Moniuszki

Piszę artykuł do rubryki Polecam Ci nagranie… i wciąż nie mogę się nadziwić, że polecam (z całego serca!) nagranie Strasznego dworu. Jeszcze do niedawna do głowy by mi to nie przyszło – tytułów do polecenia szukałam raczej wśród nagrań oper innych kompozytorów, bo, muszę niepatriotycznie przyznać, dzieła Moniuszki jakoś nie wzbudzały mojego wielkiego entuzjazmu. Owszem, zdarzało mi się spędzić w miarę sympatyczny wieczór na przedstawieniu Strasznego dworu, ale taki jednorazowy kontakt od tzw. wielkiego święta zupełnie mi wystarczał. A tu proszę, w ciągu kilku tygodni od zakupu kilka razy wysłuchałam całej opery, nie mówiąc już o niezliczonych powtórkach mazura czy arii Miecznika.

Zaczęło się od niemal obowiązkowego zakupu. Skoro wielka międzynarodowa firma płytowa wydaje dzieło polskiego kompozytora w całkowicie polskiej obsadzie, to po prostu nie można zignorować takiego wydarzenia i nagranie trzeba mieć. Jak często płyty będą wracały do odtwarzacza, to już zupełnie inna sprawa… Początkowo wydawało mi się, że mój nowy nabytek będzie raczej odpoczywał na półce – przecież tyle się teraz mówi o sterylnej doskonałości i bezdusznym perfekcjonizmie współczesnych nagrań operowych. Raczej nie miałam ochoty sprawdzać, czy nagranie niezbyt lubianego dzieła zada kłam tym opiniom.

Biję się niniejszym w piersi, przyznaję do błędu i z radością stwierdzam, że nagranie Strasznego dworu wydane właśnie przez EMI zadaje kłam wyżej wspomnianym twierdzeniom na temat nagrań „nie-żywych”. Już od pierwszych taktów słychać, że wręcz kipi ono życiem, co znacznie utrudnia spokojne siedzenie w fotelu i uważne słuchanie. Jeśli więc ktoś zamierza go słuchać w towarzystwie, to musi to być towarzystwo osób, które nie mają nic przeciwko podrygom, przytupywaniu lub pseudotanecznym podskokom na środku pokoju. Wcale bym się nie zdziwiła, gdybym usłyszała, że podczas sesji nagraniowych chórowi i orkiestrze z trudem udawało się usiedzieć czy też ustać spokojnie w miejscu.

Ten roztańczony Straszny dwór porywa, mimo że nie jest wcale chodzącą, przepraszam, śpiewającą doskonałością – ogólnie dobra, a miejscami bardzo dobra obsada ma bowiem kilka słabszych punktów. Stefania Toczyska jako spiskująca Cześnikowa może się wprawdzie podobać aktorsko, ale, niestety, nie wokalnie, zwłaszcza w górze skali. Wokalnie nie zachwyca również Krzysztof Szmyt (Damazy), choć zarówno u niego, jak i u Stefanii Toczyskiej niedoskonałości wokalne do pewnego stopnia „pasują” do roli. W końcu Cześnikowa, stateczna, dojrzała kobieta, nie musi brzmieć dziewczęco, a fircykowaty Damazy z duszą na ramieniu nawet nie powinien oszałamiać tenorem bohaterskim. Takich usprawiedliwień nie można, niestety, zastosować w przypadku Dariusza Stachury (Stefan), któremu w roli młodego, dziarskiego kawalera przydałby się dźwięczny, pewnie brzmiący głos. Stachura dysponuje co prawda niezłym tzw. materiałem głosowym – jasnym, lirycznym tenorem o bardzo przyjemnej barwie – ale walorów tego głosu często można się tylko domyślać. Gdy śpiewak musi wspinać się na wyższe rejestry (zwłaszcza w forte), każdy dźwięk atakowany jest ze sporym wysiłkiem, a głos nabiera nieprzyjemnego „suchego” brzmienia. Stachura sprawia wrażenie, jakby bezpośrednio przed nagrywaniem płyty zdarł sobie gardło na jakimś występie albo, co gorsza, utracił walory głosowe, które kiedyś posiadał. Żadna z tych wersji nie świadczy dobrze o tym stosunkowo młodym jeszcze śpiewaku, ale miejmy nadzieję, że kryzys jest tylko chwilowy.

Na szczęście na tym kończą się moje narzekania na temat obsady. Po pierwszej scenie chciałam jeszcze trochę ponarzekać na Piotra Nowackiego (Zbigniewa), którego góry też wydały mi się podejrzane, ale im dalej, tym było lepiej i ostatecznie stwierdzam, że wypada bardzo przyzwoicie, co można powiedzieć również o Annie Lubańskiej, czyli sympatycznej, pełnej ciepła Jadwidze. Z przyjemnością słuchałam również Romualda Tesarowicza w roli Skołuby, szczególnie w sławnej arii Ten zegar stary… Tesarowicz zaśpiewał ją niezwykle serio, nie przesadzając jednak z elementami „duchowymi” i nie starając się brzmieć bardziej „strasznie” niż Moniuszko przewiduje. Ta prostota i powaga dają świetny efekt – nie dziwimy się, że zabobonny Maciej (solidny Zbigniew Macias) uwierzył w każde słowo Klucznika.

Ekstraklasę wokalną reprezentują w tym nagraniu Iwona Hossa (Hanna) i Adam Kruszewski (Miecznik). Hossa śmiga wręcz po górnych dźwiękach, z łatwością pokonując wszelkie pułapki zastawione przez Moniuszkę. Jej nieco figlarna Hanna stanowi świetny kontrast dla bardziej statecznej Jadwigi. Prawie żałowałam, że w tak uroczej i wokalnie tak znakomitej Hannie nie zakochał się Stefan o bardziej imponującym głosie.

Niewątpliwie Stefanowi w tym nagraniu przydałby się w trybie pilnym kurs mistrzowski u Adama Kruszewskiego. Artysta zachwyca nie tylko pięknym barytonem, ale również, a może przede wszystkim, sposobem, jakim się nim posługuje. Soczyste brzmienie we wszystkich rejestrach, dopieszczona każda fraza – osoby zainteresowane wokalnym mistrzostwem znajdą tutaj wiele materiału do rozważań. Rozważania te nie będą się zresztą ograniczały do pięknego brzmienia. Adam Kruszewski pokazuje bowiem, że postać z krwi i kości można stworzyć nawet samym głosem i prezentuje nam szlachetnego Miecznika, z pobłażaniem patrzącego na słabości ludzkie, ale którego głos nabiera stanowczości, kiedy tylko mowa o wartościach dla niego najcenniejszych.

Mogłoby się wydawać, że takie nierówności w obsadzie psują przyjemność słuchania. Nic z tych rzeczy. Poszczególne niedociągnięcia wokalne niemal natychmiast ulatują z pamięci, bo, jak to się mówi, całość jest tutaj czymś więcej niż tylko sumą poszczególnych części. Być może soliści i chór (brawo dla Bogdana Goli za przygotowanie) zawdzięczają owo „coś więcej” Jackowi Kaspszykowi, który nie po raz pierwszy dyryguje tak, jakby zamieniał batutę na czarodziejską różdżkę. Pod jego ręką Straszny dwór mieni się rozmaitymi barwami, których często się nie dostrzega. To już chyba „znak firmowy” Kaspszyka – wydobywanie z orkiestry rozmaitych detali zwykle tonących w masie dźwięków. Do tego dochodzi olbrzymia energia i mamy nagranie, które, jak wspomniałam na początku, nie pozwala usiedzieć w spokoju. Proszę tylko spróbować mazura. Szybsze bicie serca gwarantowane.

Anna Kijak

***

Mówiąc o nagraniu Strasznego dworu pod dyrekcją Jacka Kaspszyka, warto zwrócić uwagę na to, jaką uwagę przyłożono do naturalności brzmienia tekstu, do śpiewania Moniuszki polszczyzną współczesną fonetycznie. Udało się niemal całkowicie uniknąć niby-włoskiego zaśpiewu, „zaciągania”, dzięki któremu niewątpliwie łatwiejsze jest legato, ale które – wobec braku dźwięcznego h, przedniojęzykowo-zębowego (tzw. aktorskiego) ł, nieco odmiennej artykulacji spółgłosek zmiękczonych czy mniejszego wpływu akcentu na barwę samogłosek – brzmi jak parodia dawnej polszczyzny kresowej. Bardzo starannie, tak aby zmieścić się w granicach pomiędzy niestarannością a hiperpoprawnością, śpiewane są samogłoski nosowe (w szczególności wygłosowe: ą nigdy jako o, ę – nieprzesadzone, nieznacznie, ale jednak różniące się od e). Błogosławieństwo nie zmienia się ani w bogosawieństwo, ani w buogosuawieństwo, ani w będące próbą ł kresowego blogoslawieństwo. Znakomicie wykonywane są recytatywy, oparte na melodyce (i tempie) mowy potocznej, a nie teatralnej czy retorycznej. Zapewne wiele w tym zasługi Janiny Anny Pawluk, konsultantki muzycznej nagrania, ale też przecież znakomitej pianistki-korepetytorki.

Godna pochwały jest także reżyseria dźwięku – kto bywa w Teatrze Wielkim i słyszał na żywo solistów uczestniczących w nagraniu, zapewne zauważy, że wiernie – na ile to możliwe – zarejestrowano brzmienie głosów i orkiestry w przestrzeni Sali im. Stanisława Moniuszki. Wypada zatem przypomnieć nazwiska realizatorów dźwięku: Lech Dudzik, Gabriela Blicharz, Andrzej Sasin, Julita Emanuiłow, Roger P. de Scot, Aleksandra Nagórko. Dzięki nim mamy do czynienia nie tylko (jakby to było mało!) z nowym nagraniem Strasznego dworu, ale też wiarygodnym wokalnym portretem śpiewaków.

Agata Wróblewska


Patrz też:

  • Libretto w Bibliotece „Trubadura”.