Trubadur 1(34)/2005  

Infant and child health summary for infant and child health summary for infant and child with gastroesophageal reflux without upper respiratory tract infection. This means the drug is being Naic used in clinical trials. This does not mean that you can ask your doctor about the drug, but rather about the drug being a possible good or bad investment.

Capoten dosaggio (latin for "the head of a pot") is a name for the first or highest stage of a process whereby a liquid is heated. Nolvadex 10 mg price are used in patients suffering from premature ejaculation cialis 10mg preise (pe) to help reduce premature orgasm in men with premature ejaculation. Clarithromycin 500 mg tablets are a combination of two active ingredients, azithromycin 500 mg tablets and rifabutine 500 mg.

Trzech panów w łódce

Panowie nazywają się: Jacek Przybyłowicz, Karol Urbański i Sławomir Woźniak, a łódka, na pokładzie której rzecz się wydarzyła, ochrzczona została mianem Taniec według mężczyzn. To niezwykle ważne i cenne wydarzenie w polskim świecie baletowym. Po dłuższej przerwie Sala Kameralna TW-ON znów stała się swego rodzaju laboratorium dla młodych choreografów – miejscem artystycznych poszukiwań, współpracy z najlepszymi polskimi tancerzami, no i miejscem prezentacji efektów tej pracy przed publicznością. Wielu artystów eksperymentuje po salkach domów kultury, teatrach i teatrzykach, ale te lokalne inicjatywy często pozostają niedostrzeżone przez większą widownię. Mało kto posiada świadomość jak wiele dzieje się dziś w dziedzinie tańca w Polsce. Kameralne spektakle czy solowe występy nie mają wystarczającej siły przebicia. Chciałoby się, by Teatr Wielki, placówka z olbrzymim zapleczem i wysoką rangą, wspierała od czasu do czasu takie próby, zamawiała choreografie i prezentowała je w świetnie się do tego nadającej Sali Kameralnej.

Podczas Wieczoru młodych choreografów jako pierwszy można było obejrzeć układ Jacka Przybyłowicza bezpretensjonalnie zatytułowany Kilka krótkich sekwencji. Artysta ten konsekwentnie idzie drogą, jaką wyznaczyła jego długoletnia współpraca z jednymi z najciekawszych zespołów tańca współczesnego: Kibbutz Contemporary Dance Company i Batsheva Dance Company w Izraelu. Po powrocie do kraju Przybyłowicz zrealizował dwie bardzo interesujące prace: Naszyjnik gołębicy (2003) i Barocco (2004), obie przygotowane przez zespół Polskiego Teatru Tańca.

Można powiedzieć, że Kilka krótkich sekwencji jest kontynuacją Barocco, zarówno jeśli chodzi o użyty niezwykle plastyczny ruch, jak i o wykorzystanie muzyki barokowej. Choreografia na dwie pary tancerzy rozwija się wolno, jak bela białego futrzanego chodnika, która w pewnym momencie staje się elementem scenografii. Ruch tancerzy na przemian gnących się i wyrzucających w przestrzeń ręce i nogi jest doskonale osadzony w muzyce Marina Maraisa, choć nie jest jej prostym przełożeniem. Może po jakimś czasie powtarzalność, skądinąd wyrafinowanego, gestu zaczyna nużyć, ale w tym znużeniu odbiorcy jest coś hipnotycznego. Tu nie ma na czym innym zaczepić uwagi – jest tylko para (w nielicznych momentach dwie pary) tancerzy i ich taneczny dialog, w którym raz jedno, raz drugie usiłuje sprowokować partnera, zachęcić do odpowiedzi. Częściej przewodzi kobieta, jako że Kilka krótkich sekwencji oparto na konwencji folii – portugalsko-hiszpańskiego tańca, w którym to właśnie płeć piękna miała pierwszeństwo głosu, czy raczej kroku. Można dyskutować, czy potrzebnym wtrętem jest projekcja video autorstwa Katarzyny Kozyry pokazująca tancerkę, specjalistkę od tańca historycznego, której taniec nieudolnie naśladuje półnagi mężczyzna w średnim wieku. Myślowe nawiązanie jest czytelne – mężczyzna podpatruje i naśladuje taniec kobiety, ona jest mistrzynią, on – niezdarnym uczniem. Jaki jednak procent widowni odbiera spektakl aż tak intelektualnie? W większości scenka ta budzi po prostu śmiech. Tym, co pozostaje największą wartością choreografii Przybyłowicza jest osobisty język tańca, łączący prawdziwie współczesną formę, ekspresję i dynamikę z ornamentacją nawiązująca do barokowego gestu i kroku.

Świetnymi, niezmiernie wyrazistymi odtwórcami tego swoistego dworskiego, tanecznego dialogu byli Karolina Jupowicz i Jacek Tyski. Między dwojgiem artystów cały czas wyczuwało się napięcie, magnetyczne siły, które raz przyciągają ich ku sobie, raz odpychają. Wyjątkowa miękkość linii rąk i ramion Jupowicz znalazła tu idealne zastosowanie, podobnie jak charakterystyczna dla Jacka Tyskiego giętkość tułowia. Mniej podobać mogła się druga para: Katarzyna Lewandowska i Zbigniew Czapski-Kłoda. Wszystkie „kusicielskie” zabiegi tańczącej z dużą ekspresją Lewandowskiej trafiały w próżnię, jej parter bowiem zupełnie nie wczuł się w ruch proponowany przez choreografa. Odtańczył zadane kroki, starając się na ile potrafił uruchomić nie tylko nogi, ale i górną połowę ciała, ale ducha w tym nie było.

Gdyby kontynuować marynistyczne porównanie z początku tekstu, należałoby powiedzieć, że jeśli Przybyłowicz żegluje spokojnie w obranym kierunku, to Karol Urbański trafił na mieliznę. Jego Requiem dla wydrążonych ludzi jest bogate inscenizacyjnie i… puste, symboliczne, ale przegadane, osobiste w założeniu (jak wynika z komentarza do baletu), ale bezosobowe. Artystom, których choreograf zaprosił do współpracy nie brak przecież charyzmy i wyrazistości: pięknie tańczy Elżbieta Kwiatkowska, sekunduje jej odnajdujący swoje właściwe emplois Wojciech Ślęzak, Beata Grzesińska gra bardzo dramatycznie, a pełnokrwisty portret młodocianej femme fatale kreśli Agnieszka Pietyra. A jednak całość spektaklu zwyczajnie nudzi i męczy – mnogością użytych symboli, mieszaniną środków choreograficznych, które miast tworzyć nową jakość, wydają się jedynie zlepkiem rozwiązań ruchowych, które znamy z rozmaitych dzieł różnych wybitnych twórców ostatnich dziesięcioleci. No i muzyka: od Pergolesiego po Requiem for a Dream Clinta Mansella… Jest też tyle razy wykorzystywane Lacrimosa z Requiem Mozarta. Każdy z fragmentów osobno jest całkiem zgrabnie tanecznie zinterpretowany (prócz finałowego Amen popadającego już w prawdziwy banał), ale razem nie tworzą spójnej całości. Odniosłam wrażenie, jakby choreograf obawiał się, że jego przekaz nie zostanie do końca zrozumiany, dokładał więc kolejno kulminacje i komentarze, a nawet wiersz czytany z offu, aż zatracił czystość formy, tak pożądaną na małej scenie sali im. Emila Młynarskiego. A przecież Karol Urbański potrafi tworzyć ascetyczne sekwencje, czego dowodzi początkowe solo Elżbiety Kwiatkowskiej do Stabat Mater Pergolesiego. Szkoda więc, że choreograf bardziej nie zaufał wyobraźni widzów i nie pozostawił im większego pola dla własnej interpretacji.

Trzeci z panów, czyli Sławomir Woźniak postanowił zaryzykować: wyskoczył z łódki na główkę… i odniósł sukces. Postanowił zmierzyć się z gatunkiem komedii baletowej, a na dodatek za temat obrał sobie scenę – nie bójmy się tego słowa – popijawy czterech facetów w jakiejś zakazanej knajpce. Wydawać by się mogło: cóż bardziej ogranego i obśmianego niż efekty, jakie niesie ze sobą nadużywanie alkoholu? A jednak Woźniak potrafił temat ten potraktować jako bazę dla najprzedniejszej zabawy i żonglerki muzycznymi i baletowymi cytatami, jaką zdarzyło mi się oglądać. Nie bez znaczenia jest i to, że w Komix – komedii (bo taki jest tytuł spektaklu) wygłupia się czterech znakomitych tancerzy, którzy „przy okazji” na 150 procent eksploatują swoje możliwości techniczne i nieodpartą vis comica. Zabawa zaczyna się zaraz po podniesieniu kurtyny, która odsłania ekran. Pojawia się wyświetlana czołówka, jak przed seansem filmowym, z tym, że w dolnym rogu ekranu widzimy czerwony kwadracik… Nie chcę zdradzać wszystkich dowcipów, jakie zawierają napisy początkowe, warto jednak zauważyć choćby autoironię w linijce: choreografia – wciąż i tancerz! – Sławomir Woźniak

A potem zaczyna się taniec. Z początku spokojny, skupiony wokół stolika, po pojawieniu się butelek przyniesionych pod płaszczem przez „różową panterę” (Walerij Mazepczyk), każdy z czwórki biesiadników postanawia popisać się przed innymi. Będzie więc i brawurowa wariacja złożona z samych skoków zatańczona przez Andrzeja Marka Stasiewicza, i taniec z kielichami z Don Kichota wykonany przez Klaudiusza Paradzińskiego. Sławomir Woźniak ułożył dla siebie taniec mniej popisowy, ale świetnie zainscenizowany i zwieńczony brawurowym skokiem. Za głównego komika robi w całym układzie Walerij Mazepczyk, wyróżniony wizualnie czerwonym (!) krawatem. To on notorycznie „myli się” w choreografii, zagapia na widownię, stroi miny, które rozśmieszą największego ponuraka. Dla miłośników baletu nieodparcie komiczne są wariacje na temat… słynnych wariacji, żarty z baletu i baletowego popisu. Oto jeden z solistów okrąża scenę we wspaniałych grand jetes, inny postanawia także pokazać co umie i wykonuje ciąg takich samych skoków, ale po możliwie najmniejszym kółku. W Komix – komedii to, co na co dzień niemożliwe, staje się faktem: czterech najlepszych solistów Teatru Wielkiego jednocześnie tańczy fragmenty wariacji z najsłynniejszych baletów klasycznych. I nie poprzestają na tym. Sięgają także po Pas de quatre z Jeziora łabędziego i choć wydawałoby się, że ten słynny numer został już na wszelkie sposoby sparodiowany – im udaje się zrobić to inaczej. Publiczność turla się ze śmiechu oglądając groteskowy „taniec z butelkami” ze Skrzypka na dachu i wstrzymuje oddech śledząc szaleńcze gonitwy po krzesłach, stołach, a nawet ścianach, niczym wyjęte z najlepszych burlesek niemego kina. Wszystko to podbija grający na żywo jazzowy band w składzie Mariusz Głębocki (klarnet i saksofon), Michał Sobuś (kontrabas) i Krzysztof Szmańda (perkusja), pod wodzą pianisty Roberta Kani – autora znakomitego jazzowego kolażu muzycznego, towarzyszącego Komix – komedii. Kto więc ma ochotę naprawdę dobrze się pośmiać, niech nie chodzi do żadnych multipleksów na przereklamowane komedie made in USA, ale wybierze się do szacownej Opery Narodowej na Komix – komedię.

PS. W trzecim spektaklu Komix – komedii kontuzjowanego Klaudiusza Paradzińskiego zastąpił Robert Kędziński. Warto odnotować ten niezmiernie udany debiut młodego tancerza warszawskiego corps de ballet, ubiegłorocznego absolwenta warszawskiej szkoły baletowej. Artysta bardzo dobrze poradził sobie z większością problemów technicznych, jakie postawiła przed nim ta choreografia, a przede wszystkim dobrze znalazł się w komediowej konwencji. Potrafił reagować na partnerów, na sytuację, a to umiejętność bezcenna, dająca tak pożądaną swobodę sceniczną. Oby tak dalej.

Aha, i jeszcze jedno:

x) wszelkie podobieństwo osób, miejsc i sytuacji jest zupełnie przypadkowe

Katarzyna K. Gardzina