Trubadur 1(34)/2005  

Gabapentin orange capsule, or as its known as duloxetine is a molecule that binds to the n-methyl-d-aspartate (nmda) receptor and acts as an analgesic agent, but it also is an antipsychotic and cognitive enhancer. You have the option to choose Wanxian your own personal dose to take once you start taking the medication. The dosage of clomiphene citrate was increased to 15mg daily when the ovulation was confirmed, and ovulation was not confirmed until the day 21 or 22 of the second menstrual cycle.

It helps to get pregnant, and it is used to prevent certain problems in pregnancy. When you buy medicine, you pay a monthly fee that comes out map of your pocket. Hiatal hernia is a common condition that is usually referred to as a stomach hernia or oesophageal hiatal hernia.

Warszawa – miasto muzyczne

Festiwal Polskiego Radia zatytułowany „Muzyczne miasta – Warszawa 2005” odbywający się w styczniu w ramach projektu Europejskiej Unii Radiowej znęcił mnie trzema koncertami, a właściwie dwoma koncertami i spektaklem. Festiwal, nie festiwal, a ja nie zamierzałam przepuścić okazji, by znów usłyszeć Jekatierinę Sołowiową i Wojciecha Drabowicza w partiach Tatiany i Oniegina na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego. Nie dość bowiem, że spektakl Oniegina wrócił przy tej okazji na stołeczną scenę po pokaźnej przerwie, to w poprzednich przedstawieniach z udziałem Lady Biriucov (Tatiana) trudno było o pełną muzyczną satysfakcję. Z radością powitałam więc tę odświętną obsadę i 29 stycznia wybrałam się na przedstawienie transmitowane na żywo do wielu krajów Europy. Prócz wrażeń artystycznych była to okazja do podpatrzenia radiowej kuchni – zaraz po wejściu na salę im. Moniuszki rzucały się w oczy kable i mikrofony najróżniejszych kształtów i rozmiarów. Mimo to wielu widzów wyrażało obawy, jak też zostanie zrealizowany przekaz tego widowiska, w którym postaci dramatu co i rusz znajdować się będą poza zasięgiem mikrofonów. Przypuszczano nawet, że dla potrzeb transmisji zrezygnowano może z bardziej karkołomnych reżyserskich pomysłów. Tymczasem receptą na wszystko okazały się mikroporty – malutkie mikrofoniki przy policzkach śpiewaków. Kiedy później z nagrania słuchałam transmisji, miałam mieszane uczucia. Niektórym głosom i niektórym śpiewakom mikrofony te coś dodały, innym niestety nie, a całości zupełnie odebrały wrażenie przestrzeni i powietrza.

Mimo wysiłków wszystkich wykonawców, a może właśnie ze względu na nie, spektakl wypadł przeciętnie. Orkiestra pod batutą Jacka Kaspszyka mimo solidnej gry nie porywała aż do ostatniego aktu, kiedy to nabrała więcej emocjonalności. Również między solistami skupionymi na zadaniach wokalnych nie za bardzo iskrzyło – trudno się jednak dziwić, skoro dla większości był to pierwszy Oniegin od roku, a dla niektórych nawet od kilku lat. Z wielką uwagą przysłuchiwałam się śpiewowi Katii Sołowiowej, wzruszającej w partii Tatiany. Od czasu jej ostatnich występów na naszej scenie głos jej nieco dojrzał, zrobił się bardziej dramatyczny. Może tylko widoczna trema odebrała jej na ten spektakl trochę swobody wokalnej – niektóre frazy były „nie dociągnięte”, a kulminacyjne dźwięki urwane. Była to jednak Tatiana, jaką chciałoby się słyszeć i oglądać jak najczęściej, co zresztą pozwoliłoby artystce rozwinąć i dopełnić kreację. Wojciech Drabowicz śpiewał partię Oniegina niedysponowany, co jednak było słychać tylko w I akcie. Oszczędniejsze traktowanie materiału głosowego, głębsze osadzenie dźwięku dało całkiem zadowalający efekt, a im dalej, tym satysfakcja ze słuchania i oglądania tego artysty była większa. Finał, który zresztą zawsze jest najmocniejszą stroną Drabowicza, wypadł bardzo pięknie i wzruszająco. O dziwo, w transmisji radiowej niedyspozycja śpiewaka była jeszcze mniej słyszalna niż w teatrze, a dla niewprawionego słuchacza mogła być właściwie niezauważalna (pomijając inną temperaturę kreacji wokalnej). Niestety, tego samego nie można powiedzieć o Leńskim Adama Zdunikowskiego, który ostatnimi czasy wyraźnie przeżywa kryzys formy. Romantyczny poeta w operze Czajkowskiego to świetna rola tego artysty, ale tym razem kreacja sceniczna nie szła w parze z kreacją wokalną. Brawa za interpretację, zasłonę milczenia spuśćmy na niektóre dźwięki dobiegające do uszu słuchaczy. Omawiając występy pozostałych solistów nie można pominąć Anny Lubańskiej pięknie śpiewającej Olgę (każde pojawienie się tej śpiewaczki na scenie to prawdziwa radość dla uszu), oraz gościnnego Gremina w osobie solisty petersburskich scen Fiodora Kuzniecowa. Rosyjski bas rozczarował na całej linii – głos potężny, ale jednowymiarowy, drewniany, zupełnie pozbawiony jakichkolwiek odcieni, niskie dźwięki niepodparte, „filujące”, brzydkie.

Dwa dni wcześniej, również w ramach festiwalu PR odbył się koncert muzyki dawnej w Sali Balowej Zamku Królewskiego. Tytuł Muzyka dla królów wskazywał na kompozycje polskim władcom dedykowane, przed nimi wykonywane i dla nich komponowane. W programie znalazły się więc utwory Adama Jarzębskiego (Canzoni e concerti z 1627 r.), Marco Scacchiniego: Laudate pueri Domine na dwa soprany, bas, dwoje skrzypiec i basso continuo, Osanna, Alleluia vivat et floreat Rex Casimirus na sopran, tenor, dwoje skrzypiec i basso continuo i Bartłomieja Pękiela Audite mortales. Dialogus in advent. Szczególnie pięknie wypadł hymn pochwalny ku czci króla Kazimierza, skrzący się od nagłych zwrotów melodycznych. Po przerwie usłyszeć można było trzy kompozycje Giovanniego Alberta Ristoriego. Były to fragmenty dzieła La liberalita di Numa Pompili – serenata oraz dwie arie: So ben, che in sulle labbra – aria Numy i Gode una calma – aria Mamerca. Królewski wieczór zamknęły fragmenty Zenobii Johanna Adolfa Hassego: polonezowa Oh che felici pianti! – aria Egle z II aktu, Voi leggete in ogni core – aria Zenobii z II aktu, burzliwa aria Zopira Cada, cada l’indegno i urocza aria Mitrane Pastorella, io giurerei. Wśród wykonawców nie zabrakło rodzimych i gościnnych gwiazd. Ze zwykłym sobie mistrzostwem, prostotą środków wyrazu, znakomitym wyczuciem stylu śpiewała sopranistka Anna Mikołajczyk-Niewiedział, w pierwszej części koncertu w ansamblach i nielicznych fragmentach solowych błysnął alt Piotra Olecha. Prawdziwie żal było, że wśród arii z drugiej części ani jednej nie dano wykonać temu znakomitemu artyście. Gwiazdą wieczoru był jednak przede wszystkim Kai Wessel – światowej sławy kontratenor.

Uczeń René Jacobsa, u którego szkolił się w dziedzinie wykonawstwa muzyki barokowej w Schola Cantorum Basiliensis, jest laureatem licznych nagród, m.in. Niemieckiego Towarzystwa Teatralnego za najlepsze wykonanie utworu współczesnego (1988) i nagrody na konkursie muzyki dawnej, towarzyszącym Festiwalowi Flandryjskiemu w Brugii. Zapraszany przez renomowane festiwale i opery na całym świecie, współpracował m.in. z Philippe’em Herreweghe, Williamem Christie, Jordi Savallem, Gustavem Leonhardtem, Tonem Koopmanem, Nikolausem Harnoncourtem, Reinhardem Goeblem. Kai Wessel uczy śpiewu i barokowej praktyki wykonawczej w Kolonii, regularnie też prowadzi letnie kursy mistrzowskie w Niemczech i Austrii, na które uczęszczał m.in. wymieniony wyżej Piotr Olech. Wessel operuje swym nośnym, o szlachetnej barwie kontratenorem w sposób absolutnie swobodny, z pewną charakterystyczną nutką nonszalancji. We wszystkich utworach, które wykonał w Warszawie najbardziej chyba zachwycała ta właśnie swoboda w kształtowaniu materiału muzycznego. Zaskakiwać mogło jedynie wykonanie przez niego żeńskiej arii Egle, utrzymanej w metrum poloneza, która aczkolwiek bardzo pięknie zaśpiewana, dziwiła trochę w ustach mężczyzny. Rozumiem jednak, że był to swoisty ukłon w stronę gospodarzy. Dobrze zaprezentowała się także nieznana mi wcześniej sopranistka, wrocławianka Iwona Leśniowska, obecnie studiująca na studiach podyplomowych w Konserwatorium Kolońskim u Konrada Junghänela, Kaia Wessela i Barbary Schlick. Niewielki, ale o przyjemnym brzmieniu głos chyba jednak lepiej pasuje do muzyki dawniejszej niż operowa twórczość Hassego. Wystąpili także James Oxley – tenor i

Dirk Snellings – bas, śpiewacy znani warszawskiej publiczności z występów podczas Letniej Akademii Muzyki Dawnej w Wilanowie, kierowanej przez Agatę Sapiechę, która i ten koncert przygotowała i poprowadziła dyrygując zespołem Il Tempo.

W poniedziałek 31 stycznia festiwal „Muzyczne miasta – Warszawa 2005” zakończył koncert Muzyka w domach kompozytorówPaderewski w Bristolu. Pomysł sam w sobie sympatyczny, ale ostatecznie nastręczający więcej kłopotów niż profitów. Sala na piętrze, w której odbył się koncert, to długa i wąska przestrzeń o niezbyt wysokim suficie, niespecjalnie też reprezentacyjna. Nie wiem, jak muzyka zabrzmiała na falach eteru, ale na miejscu koncertu słuchało się źle. Wykonawców nie było ani specjalnie widać (mimo specjalnego podium, które jeszcze bardziej zbliżyło ich do przygniatającego dźwięk sufitu), ani dobrze słychać. Całość mimo wysiłków artystów sprawiała wrażenie czegoś martwego i sztucznego, naprędce przygotowanego. Fortepian, na którym przyszło grać akompaniatorom Katarzynie Jankowskiej i Marii Szwajger-Kułakowskiej brzęczał głucho chyba nie tylko z powodu marnej akustyki. Skrzypek Szymon Krzeszowiec zaczął nieudanie od Melodii Ges-dur Ignacego Jana Paderewskiego. Lepiej – barwniej, soczyściej, z większym polotem wypadła Sonata a-moll na skrzypce i fortepian op. 13. Między nimi 4 Pieśni do słów Asnyka op. 7 wykonała Urszula Kryger. Gdy ostatnia róża zwiędła zabrzmiało jeszcze bezbarwnie, jakby śpiewaczka „badała grunt”, ale już Siwy koniu i Szumi w gaju brzezina mały prawdziwie uduchowiony charakter i duży ładunek emocjonalny, zaś interpretacja zwieńczenia cyklu, pieśni Chłopca mego mi zabrali prawdziwie mnie wzruszyła. Drugą część koncertu wypełniło dwanaście pieśni do słów Catulle’a Mendesa czyli Douze mélodies sur des poésies Catulle Mendes op. 22 w wykonaniu Urszuli Kryger i Wojciecha Drabowicza. Tu wrażenia artystyczne zdecydowanie przyćmiła nasilająca się niedyspozycja barytona, który jednak dzielnie i z wielką wrażliwością zinterpretował te nieproste utwory. Ciekawie wypadły zwłaszcza duety artystów, gdzie ich głosy wzajemnie się dopełniały.

Relację tę wypada chyba zakończyć refleksją ogólniejszej natury. Polskie Radio bardzo postarało się, by w przekazie radiowym Warszawa wydała się prawdziwym muzycznym miastem (w programie były też koncerty w Studiu Radiowym im. W. Lutosławskiego, Filharmonii Narodowej, a nawet Centrum Olimpijskim). I z jednej strony jest to obraz prawdziwy, z drugiej – nie całkiem. Muzyczna mapa stolicy odmalowana przez festiwal zubożona została o Warszawską Operę Kameralną – miejsce prawdziwie warszawskie, magiczne, miejsce prezentacji nie tylko spektakli operowych, ale także bardzo ciekawych koncertów. Warto by zaznaczyć na owej mapie i Akademię Muzyczną, i może Zamek Ostrogskich. Inne z zaproponowanych miejsc tylko od czasu do czasu rozbrzmiewają muzyką, lub zgoła wcale jej nie goszczą, jak Hotel Bristol. Można by mnożyć pytania o dobór repertuaru, wykonawców itd. Dlaczego ze stanu posiadania TW-ON wybrano Oniegina – spektakl niezły, ale i trudny do radiowego przekazu, i od dłuższego czasu niegrany? Czy więc pokazano to, czym naprawdę możemy i powinniśmy się pochwalić? Zapewne każdy uczestnik festiwalu sam odpowie sobie na te pytania, w każdym razie jakakolwiek okazja jest dobra, aby zaprosić do Warszawy znakomitych śpiewaków, a takich w „Muzycznym mieście” nie zabrakło.

Katarzyna K. Gardzina