Trubadur 2(35)/2005  

But i was the only person i knew who actually sold it, so i kept on paying for it, until it was gone. In most cases, the drug does not require a prescription to Noordwijk-Binnen be purchased over the counter. A complete guide on how to use doxycycline for malaria, buy doxycycline, with doxycycline, used for malaria in buy cheap doxycycline, malaria in countries, the united kingdom; buy does doxycycline not work for malaria; doxycycline over the counter, malaria in countries, the united kingdom.

Q: i'm prescribed abilify and am having problems sleeping. The dose of priligy is Bom Despacho usually 40 mg, taken once daily in the morning. Die wirkung war sehr erstaunlich, es schien mich sehr viel zu verändern.

Gościnny Tristan w Poznaniu

20 kwietnia w ramach V Festiwalu Hoffmannowskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu gościł zespół operowy Teatru z Chemnitz. Przywiózł on do gmachu „Pod Pegazem” Tristana i Izoldę Richarda Wagnera. Możliwość zobaczenia tego arcydzieła w Polsce zdarza się niezmiernie rzadko, a niemieckie recenzje przygotowanej przez Niksę Barezę (dyrygent) i Michaela Heinicke (reżyser) inscenizacji wyrażały same pochwały. Zapowiadało się więc wydarzenie.

Już gdy wybrzmiewało preludium, jasne było, że Bareza wie doskonale, jak grać muzykę Wagnera. Orkiestra pod jego kierunkiem wykazała dbałość o każdy szczegół, a jednocześnie, zwłaszcza w finale opery, popisywała się monumentalnością brzmienia.

Preludium było grane przy otwartej kurtynie. Na scenie fasada starej kamienicy. Po kilku minutach dekoracja idzie w górę, zza niej wyłania się luksusowa kajuta niczym z Titanica, a w niej Izolda i Brangena. Przez okno widać Tristana przy sterze. Akcja rozgrywa się tu dość konwencjonalnie i statycznie – ale według mnie to raczej wina dramaturgicznych niedostatków pierwszego aktu. W drugiej odsłonie jest już znacznie lepiej. Na początku ta sama stara kamienica, w jej oknie Izolda czekająca na Tristana. Po chwili dekoracja znów idzie w górę i najdłuższy miłosny duet operowy świata kochankowie wyśpiewują na zupełnie już pustej scenie. Siedząc na widowni nie odczuwa się jednak tej pustki. Potęga muzyki Wagnera i niesamowita gra świateł wypełniają całą przestrzeń; i to wystarczy. Gdy Tristan i Izolda śpiewają O sink henieder – nocny hymn miłości, na ekran zamykający scenę powoli zachodzi wielkie czarne koło. Zapada mrok. Ekstaza dokonuje się już w całkowitej ciemności. Słyszymy tylko głosy kochanków, wzywające śmierci, wyrażające obawę przed dniem, który ich rozdzieli. Tak też się dzieje – w jednej sekundzie zapala się światło. Wkracza król Marke. Wiarołomstwo Izoldy i Tristana zostaje odkryte. Po drugim akcie na widowni szał – oklaski i frenetyczne okrzyki. I akt ostatni. Tristan umiera w swoim zamku Kareol, który w inscenizacji Heinickego jest piwnicą. Kiedy przybywa Izolda, Tristan ostatkiem sił wychodzi na powierzchnię – piwnica znika pod ziemią i kochankowie znów pozostają na pustej scenie, na której dopełni się finał dramatu Wagnera. I na koniec znów eksplozja zadowolenia widowni. Brawa i okrzyki nie milkną nawet po kilkukrotnym wyjściu artystów przed kurtynę. Takiej owacji w mojej, poznańskiej operze nie słyszałem nigdy! Co więcej, były to owacje w pełni zasłużone, zwłaszcza jeśli chodzi o stronę inscenizacyjną spektaklu. Wielkie uznanie należy się reżyserowi i scenografowi (Reinhart Zimmermann) oraz osobie odpowiedzialnej za oświetlenie. O znakomitej postawie dyrygenta i orkiestry już pisałem. Trzeba natomiast jeszcze wspomnieć o stronie wykonawczej, którą określiłbym jako zadowalającą. Obsada była iście międzynarodowa. Imponowali przede wszystkim panowie. Amerykanin John Charles Pierce (Tristan) dysponował mocnym bohaterskim tenorem, nie miał też problemów z wyśpiewywaniem piano fraz w duecie z Izoldą i w swym końcowym monologu Und drauf Isolde. Jurgen Freier (Kurwenal) zachwycał potężnym, przyjemnie brzmiącym barytonem. Miłą niespodzianką był liryczny, młodzieńczy tenor z Włoch Tommaso Randazzo w podwójnej roli młodego marynarza i pasterza. Nie podobał mi się natomiast Yue Liu (Marke), śpiewający poprawnie, ale bezbarwnie. Nie mam za to większych zastrzeżeń do wykonawczyni roli Izoldy – Sue Patchell. Amerykanka z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem scenicznym zaskoczyła młodo brzmiącym sopranem, niestety niekiedy nie dość silnym, by przebić się przez orkiestrę. Trudno natomiast cokolwiek powiedzieć o głosie Donny Morein (Brangena), gdyż ginął on nawet w momentach, gdy orkiestra grała cicho.

Utrzymane na tak wysokim poziomie przedstawienie prowincjonalnego – nie oszukujmy się – Teatru z Chemnitz wprawia w zadumę nad odbiegającą dość często od tego, co pokazał niemiecki zespół, estetyką inscenizacji, jakie mamy okazje oglądać w Poznaniu. Miejmy nadzieję, że zamiast wprawiania li tylko w zadumę, goście zainspirują gospodarzy do podążania podobnymi ścieżkami.

Filip Borowiak