Trubadur 2(35)/2005  

Tamoxifen, also called drug x, is an effective oral contraceptive and an anti-estrogen. Paxil Sandūr 20mg side effects include insomnia, agitation, anxiety, dry mouth, dizziness and increased sweating. It was not until i took a trip to thailand that i was able to understand the difference between a traditional massage and an thai massage.

Zithromax is used for the treatment of sexually transmitted diseases, gonorrhea, chancroid, urinary tract infections, acute and chronic bacterial prostatitis, and skin infections. Antibiotics are used for viagra generico francia unanswerably treating bacterial infections that occur when there is not. Hair loss is a natural process that happens when the follicles are being replaced with new follicles of hair that are not strong enough to grow hair.

Współczesność kameralnie

3 maja w Warszawskiej Operze Kameralnej zakończył się II Festiwal Polskich Oper Współczesnych. Na ponowne wspólne wystawienie dzieł Bernadetty Matuszczak, Zbigniewa Rudzińskiego i Zygmunta Krauzego melomani czekali cztery lata. Nie zawiedli się. Poza Balthazarem Krauzego, którego brawurową premierę słuchacze wciąż mają we wdzięcznej pamięci, utwory zabrzmiały głębiej i pełniej, niż na pierwszym festiwalu.

Inaugurujące wydarzenie Quo vadis Bernadetty Matuszczak to dzieło nacechowane minimalizmem, pewną powtarzalnością i prostotą formy. Nie tyle opera, ile dramat muzyczny, zamknięty w ciągu krótkich, scharakteryzowanych za pomocą konkretnych instrumentalnych motywów, scen. Tematów mniej lub bardziej wyrazistych – bo choć czasem przez łagodność formy przypominają muzykę filmową, trudno zapomnieć o otwierającym operę surowym brzmieniu basów, czy późniejszych krótkich wejściach skrzypiec i sekcji dętej. Libretto kompozytorki, zaledwie lekko zarysowane, wiele pozostawia wyobraźni widza (i to bardzo dobrze zaznajomionego z powieścią Sienkiewicza) oraz inwencji wokalistów. Wśród tych ostatnich prawdziwe kreacje stworzyli Wojciech Parchem w trudnej, atonalnej partii Nerona, Dorota Lachowicz, potrafiąca zrobić coś z niczego – z niewielkiej rólki Eunice oraz bardzo przekonujący, świetny wokalnie Dariusz Górski, debiutujący w partii Plaucjusza Aulusa. W głowie na długo pozostaje też tercet Sancta Maria. w poruszającym wykonaniu Olgi Pasiecznik, Zbigniewa Dębko i Doroty Całek. Trochę zawiodły mnie kreacje Józefa Fraksteina (Petroniusz) i Wojciecha Gierlacha (Winicjusz) – choć częstokroć ujmujące frazą, całościowo jakby bez jednej, konkretnej i przemyślanej koncepcji postaci. Petroniusz (zarówno aktorsko, jak i wokalnie) do końca drugiego spektaklu nie mógł zdecydować się, do jakiego stopnia być cynikiem, Winicjusz – kiedy i przy kim ostatecznie zrzucić maskę narwanego młodziana.

Perełką festiwalu była Antygona Zbigniewa Rudzińskiego, po premierze nie wspominana przez melomanów z nostalgią, za to w tym roku – wykonana naprawdę porywająco. Drugie sceniczne dzieło autora Manekinów to muzyczne odzwierciedlenie nie samej tragedii Sofoklesa, a raczej – wewnętrznych rozterek jej bohaterów. Zamiast rzeczywistej akcji mamy uczucia, emocje i namiętności, a każdy z wokalistów – swój i tylko swój, wielokrotnie powtarzany (choć nigdy identyczny) muzyczny i tekstowy motyw. To utwór skomponowany z takim rozmysłem, że trudno mieć za złe długie i jawne zapożyczenia z Mozarta (Kreooooooonie! rodem z Don Giovanniego) czy romans z muzyką Szymanowskiego (a nawet jego postaciami – w Kreonie trudno nie dopatrzyć się choć cząstki Króla Rogera). Tu brawa dla prowadzącego Antygonę Tadeusza Karolaka – utrzymanie dramaturgii kompozycji, wywołującej za pomocą tekstu i dźwiękowych skojarzeń mimowolny uśmiech słuchacza, nie należy do zadań najłatwiejszych. Szczególnie efektownie zaprezentowała się sekcja instrumentów smyczkowych. Z trudną, niemal matematyczną muzyką świetnie poradzili sobie też wokaliści. O ile w pierwszym z tegorocznych spektakli prawdziwie poruszyli tylko Dorota Lachowicz w tytułowej roli i chyba najlepiej czujący współczesną frazę Wojciech Parchem w niewielkiej partii Hajmona, to już za drugim razem soliści szli ramię w ramię. Lachowicz była Antygoną całą sobą, Józef Frakstein przeżywał dramat Kreona i zdobywał czystym, mocnym basem, Ewa Mikulska wzruszyła wykonanym niemal a cappella solo Eurydyki. Trudno zapomnieć też opętańcze Straszno mi twych słów. Justyny Stępień – Ismeny. Nieco zastrzeżeń można mieć do inscenizacji Jarosława Kiliana, choć w gruncie rzeczy warto usunąć z niej tylko początkowe „opowieści smoków”, wprowadzające, zamiast dramatycznego, baśniowy klimat.

II Festiwal Polskich Oper Współczesnych i trwającą od roku Odę do Europy Warszawska Opera Kameralna zamknęła opartym na tekstach Wyspiańskiego (przede wszystkim Danielu) Balthazarem Zygmunta Krauzego. To teatr skoncentrowany na słowie, ekspresji, charakterze i złożoności postaci. Warstwa instrumentalna jest tu zaledwie tłem, zapowiadającym dynamikę scen (którą dodatkowo podkreśla dobra reżyseria Ryszarda Peryta). Tworząc Balthazara, kompozytor korzystał z doświadczeń swoich wcześniejszych utworów, efekt nowatorstwa pozostawiając śpiewakom-solistom. Kreujący tytułową partię Andrzej Klimczak dużo bardziej podobał mi się w drugim spektaklu, kiedy jego głos był pewniejszy i jakby pełniejszy, bez większego problemu przechodzący od buńczucznej pewności siebie do pełnego i zwątpienia, nadziei i liryzmu (wzruszające Zapalcie krąg gromnicznych świec.) Podobnie głosy chóru – niemal idealnie zgrały się dopiero w końcówce festiwalu i ogólnie – ostatnie przedstawienie było bardziej skontrastowane, żywiej przemawiające do publiczności. Z całą pewnością zespołowi WOK (co naprawdę trudno mieć mu za złe) niełatwo było ukryć pewną nerwowość, wynikającą z grania przedstawień po tak długiej przerwie. Nie zabrzmiały tak jak powinny ani tercety Trzech Poetów (Zdzisław Kordyjalik, Sławomir Jurczak i Zbigniew Dębko) i Trzech Mocarzy (Bernard Pyrzyk, Jakub Burzyński i Krzysztof Kur), ani wzruszająca partia Starego Więźnia, tym razem przez Jerzego Mahlera jakby przerysowana. Również dysponująca przejmującym, czystym sopranem Marta Boberska w arcytrudnej, potrójnej roli Głosu-Jej-Śmierci w tym roku prawdziwie błyszczała dopiero w końcowych taktach opery. W obu Balthazarach pięknie zaśpiewał natomiast Leszek Świdziński – Daniel. Chwilami można było mieć zastrzeżenia do barwy głosu tenora, trudno jednak nie pochwalić dobrego wyczucia frazy, bezbłędnych zmian tempa i idealnego rozłożenia logicznych pauz.

Aleksandra Wesołowska

II Festiwal Polskich Oper Współczesnych w Warszawskiej Operze Kameralnej – 22 kwietnia – 3 maja 2005: 22 i 23 kwietnia Quo vadis, 27 i 28 kwietnia Antygona, 2 i 3 maja Balthazar.