Trubadur 1(42)/2007  

The mites reside within the tissue and the infested tissues are not only irritants to the tissue, but also provide an ideal environment for mite survival ([@bib10]). The use of this medicine in Purnia levitra online kaufen paypal children and young adults under 18 years old should be supervised. I could ask them, “what is the problem?” when i asked about the sex i was told, “nothing.” but i really needed “nothing” to be “nothing”, and it.

Topical therapy is an effective treatment for most skin cancer and it is the first choice for the treatment of skin cancers, but the efficacy of this therapy is also limited by its limited therapeutic index. The company states that dyna doxycon is Iwanuma paxlovid price online a generic of zycon. This drug was initially used to help with weight loss in people who were overweight.

Na wszystko potrzeba czasu
Rozmowa z Wiolettą Chodowicz

– „Trubadur”: Kiedy zaczęła się Pani przygoda z operą?

– Wioletta Chodowicz: Moja przygoda z muzyką zaczęła się we wczesnym dzieciństwie. Lubiłam śpiewać od dziecka, głos odziedziczyłam po mamie. Rodzice bardzo dbali o to, bym rozwijała te zdolności. Operą zaczęłam interesować się w wieku licealnym i wtedy zaczęłam myśleć o tym, żeby kształcić swój głos w szkole muzycznej. Kolejnym etapem były studia we wrocławskiej Akademii Muzycznej, w klasie prof. Agaty Młynarskiej. Podczas studiów przygotowałam swoje pierwsze partie operowe oraz uczestniczyłam w wielu konkursach wokalnych.

Czy miała Pani jakieś punkty zwrotne w swojej dotychczasowej karierze?

Punktem zwrotnym był mój debiut na scenie Opery Narodowej. Oprócz tego, że wystąpiłam na najważniejszej polskiej scenie, to zaśpiewałam partię Halki, o której od dawna marzyłam. Bardzo owocna była współpraca z dyrektorem Antonim Wicherkiem i z Marią Fołtyn, która pomogła mi nie tylko jako reżyser, ale również jako śpiewaczka i świetna wykonawczyni partii Halki.

Kolejną propozycją była Maria w Wozzecku Albana Berga. Przyjęcie tej propozycji okazało się ważną i dobrą decyzją. Nie tylko ze względu na inspirującą współpracę z Krzysztofem Warlikowskim. Rola ta pozwoliła mi pokazać się warszawskiej publiczności z zupełnie innej strony. Poza tym po premierze Wozzecka otrzymałam wiele ciekawych propozycji, nie tylko ze strony Opery Narodowej.

Moim „osobistym” punktem zwrotnym, kiedy to wiele się zmieniło nie tyle w moim życiu, ile we mnie samej, była praca nad operą Hagith i współpraca z Michałem Znanieckim. Było to dla mnie spotkanie z nieznanym mi wtedy dziełem Szymanowskiego, a postać Hagith w pierwszym zetknięciu wydała mi się bardzo obca. Współpraca ta była ważna, bo odczułam pewną metamorfozę mnie jako artystki. Przełamałam swoje dotychczasowe bariery odnośnie tego, co mogę zrobić na scenie. To mnie bardzo wzbogaciło duchowo i artystycznie.

W jaki sposób przygotowuje się Pani do partii?

Myślę, że podobnie jak każdy śpiewak operowy. Oczywiście najpierw trzeba zapoznać się z materiałem muzycznym. Staram się najpierw rozczytać dzieło samodzielnie i odkrywać na własną rękę to, co napisał kompozytor. Zdaję sobie sprawę, że to właśnie kompozytor jest pierwszym interpretatorem tekstu, „reżyserem”, który nadaje odpowiednie znaczenie słowom. O ile tekst mówiony daje reżyserowi i aktorowi większą dowolność interpretacji, pozwala na „wyreżyserowanie pauz”, narzucenie własnego rytmu, o tyle tekst śpiewany taki rytm już posiada i wymaga zrozumienia tego, co mówi muzyka w połączeniu ze słowem.

Jeśli dzieło jest napisane w języku obcym, trzeba je zrozumieć. Potrafię sobie poradzić z językiem włoskim, niemieckim i angielskim, ale na przykład w muzyce francuskiej przydaje mi się jakaś pomocna dłoń. Już po rozczytaniu partii praca z reżyserem bardzo często rzuca zupełnie inne światło na rolę i bardzo wzbogaca to, co sama wcześniej odczytałam.

Jaka partia była dla Pani najbardziej absorbująca?

Na pewno utwory współczesne wymagają o wiele intensywniejszej pracy. Przygotowanie partii Marii z Wozzecka, jako że jest to dzieło XX-wieczne, wymagało więcej pracy intelektualnej przy samej nauce tekstu muzycznego. Nie jest to dzieło, którego melodie same wpadają w ucho. Wymaga to ogromnej pracy i skupienia, nawet podczas wykonywania tej partii na scenie.

Występuje Pani w dziełach bardzo różnych: od Mozarta po Szymanowskiego i Berga. Jaki repertuar lubi Pani najbardziej?

Wiem, że mój głos predestynuje mnie do tego, by w przyszłości wykonywać partie spintowe. Ja jestem młodą śpiewaczką i staram się wykonywać dużo repertuaru lirycznego, choć nie stronię od dzieł współczesnych, bo to bardzo rozwija. Moimi ulubionymi kompozytorami są Puccini i Czajkowski, ale bardzo chętnie sięgam po dzieła Mozarta, ponieważ nadają dobry kierunek rozwoju, dają możliwość pracy nad techniką i kunsztem wokalnym. Mam już pięć partii mozartowskich w swoim repertuarze i zamierzam, jeśli będę miała okazję, przygotować ich więcej. Być może w przyszłości skieruję się w stronę repertuaru verdiowskiego, ale myślę, że na wszystko potrzeba czasu.

A czy planuje Pani zająć się repertuarem dramatycznym – Wagnerem bądź Straussem?

Straussem owszem, ale Wagner nie pociąga mnie aż tak bardzo. Zarówno dzieła Straussa, jak i Wagnera stawiają duże wymagania wobec śpiewaków ze względu na gęstą fakturę orkiestry, szeroką frazę i duży ładunek emocjonalny, dlatego najpierw trzeba zgromadzić wszelkie środki, by temu zadaniu podołać. W tej chwili nie zaśpiewałabym Salome, być może zrobię to w przyszłości, ale z pewnością muszę dojrzeć do tej roli.

Jakie niebezpieczeństwa czekają na młodych śpiewaków?

Sądzę, że niebezpieczny może okazać się zły dobór repertuaru lub przyjęcie pewnych ról zbyt wcześnie. Bardzo dobrze jest mieć kogoś zaufanego w tej kwestii. Ja pozostaję pod opieką pedagogiczną prof. Agaty Młynarskiej, z którą się konsultuję odnośnie propozycji, jakie otrzymuję i zawsze słyszę stosowną radę, czy przyjąć daną rolę i jak nad nią pracować.

Czy uważa się Pani za diwę?

Myślę, że nie mnie to oceniać. Zresztą jest chyba na to za wcześnie.

Czy zauważa Pani tendencje do promowania młodych śpiewaków w identyczny sposób, w jaki kreuje się gwiazdy pop? Wystarczy wspomnieć Annę Netrebko.

Uważam, że w jakiś sposób jest to pożyteczne, bo przybliża świat opery ludziom, którzy nigdy w teatrze nie byli, nie jest więc to jedynie promocja samego artysty. To również promocja opery jako gatunku.

W jakich inscenizacjach woli Pani występować: tradycyjnych jak warszawska Halka Marii Fołtyn, czy nowoczesnych jak Wozzeck Krzysztofa Warlikowskiego?

Nie mam szczególnych preferencji w tej kwestii. Ważna jest konsekwencja danego pomysłu i porozumienie z reżyserem. Z pewnością nie każde dzieło da się przedstawić ciekawie w wersji współczesnej. Nie zawsze można uciec od tradycji. Jeżeli dzieło jest przesączone konkretną kulturą jak np. Madama Butterfly, nie można całkowicie odbiec od kulturowego kolorytu, który zawarty jest w muzyce i w libretcie. Nawet jeżeli inscenizacja jest uwspółcześniona, Cio-Cio-San pozostanie japońską gejszą.

Sądzę, że dzieła Mozarta doskonale nadają się do tego, by je uwspółcześniać. Potrafię sobie wyobrazić Cosi fan tutte czy Don Giovanniego osadzonego we współczesnych realiach, gdyż dzieła Mozarta, mimo skojarzeń z konkretną epoką, mówią o problemach uniwersalnych – o relacjach międzyludzkich.

Jeśli chodzi o dzieła współczesne, to sądzę, że wręcz wymagają nowoczesnego spojrzenia.

Co najbardziej ceni sobie Pani w pracy z reżyserem?

Przede wszystkim dobry kontakt. Ważne jest to, by reżyser mnie inspirował, a także doceniał i pozwalał mi na pewną swobodę.

Czy ma Pani pasje niezwiązane z muzyką?

Mam bardzo zwyczajne hobby. Czytam książki, chodzę do kina, czasami pływam. Bardzo lubię gotować. Największą moją pasją, poza muzyką, są podróże, bo pozwalają komunikować się z ludźmi w innych językach i rozwijać zdolności lingwistyczne, a podróżuję dużo dzięki mojej pracy. Fascynuje mnie sama możliwość przemieszczania się i fakt, że świat bardzo się skurczył. Odkąd pojawiły się samoloty, w krótkim czasie można znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Najmilej wspominam wizytę w Atenach z okazji konkursu im. Marii Callas, a także pobyt we włoskiej Sienie.

Czy ma Pani swoich idoli muzycznych?

Jeśli chodzi o Pucciniego to z pewnością będzie to Mirella Freni, jeśli o Mozarta – Kiri Te Kanawa. Bardzo cenię Martinę Arroyo za całokształt. Uwielbiam Placida Domingo za jego wielkie zaangażowanie w to, co robi. Podziwiam także Luciana Pavarottiego za niezwykły głos i swobodę śpiewania. Nie mogę nie wspomnieć Thomasa Allena, którego cenię za piękny głos i ogromną charyzmę.

Czy ma Pani swoje marzenia operowe?

Moim wielkim marzeniem była Halka. Później otrzymałam propozycję zaśpiewania Marii w Wozzecku, o której nie marzyłam, a mimo to przyniosła mi ona wielką satysfakcję. Od tamtej pory staram się nie mieć obsesyjnych pragnień odnośnie repertuaru, jestem otwarta na to, co przyniesie życie. Ale chciałabym kiedyś zaśpiewać Butterfly i Tatianę w Onieginie. Urzeka mnie także Antonia z Opowieści Hoffmana. Jeśli chodzi o repertuar dramatyczny, to myślę o Aidzie i Tosce, ale na nie mam jeszcze czas.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Szymon Waćkowski