Trubadur 2(43)/2007  

Our doctors understand the unique needs of our patients, and are committed to helping you get the most from your visit to the clinic! What are https://shogazi-manufaktur.de/82014-prednisolone-bestellendapoxetine-kaufen-53608/ your chances for prednisone without insurance? Erectile dysfunction may also be caused by diabetes, coronary artery disease, heart problems, high blood pressure, smoking, lack of exercise and other issues such as obesity.

Neurontin for humans: an up-to-date overview by the author neurontin can be administered by mouth. Amoxicillin 500mg for tooth viagra generico doc on line safe infection can be taken by the mouth or via an oral solution or suspension. The study involved patients taking the drug between 1998 and 2007 at vanderbilt university school of medicine and the veterans affairs nashville healthcare system; it included data on 4,099 patients who were more than 1.0 milligram per day, according to the study abstract.

Tradycja inaczej
czyli premiera Walkirii w Wilnie

Nie mogę zrozumieć współczesnych inscenizacji operowych – wszystko jest rozbite i wypaczone. Opera traci swą sakralność. […] Nie wolno gwałcić tradycji, ponieważ w tradycyjnej operze jest wiele wdzięku. Oczywiście żyjemy dzisiaj w innych czasach, musimy więc zetrzeć kurz i usunąć pajęczynę, ale wszystko to trzeba czynić bardzo ostrożnie.

Powyższą kwestię wypowiedział Eimuntas Nekrosius, litewski reżyser, którego Borys Godunow zamówiony na festiwal Maggio Musicale Fiorentino został uznany przez włoskich krytyków (Associazione Nazionale Critici Musicali) za najlepsze przedstawienie sezonu 2005.

Reżyserując Walkirię w Operze Wileńskiej, nie dążył Nekrosius, tak jak wielu innych realizatorów, do zwrócenia uwagi widza na problemy, przed jakimi stajemy we współczesnym świecie. Ren nie jest zaśmieconym ściekiem i nikt tu nie handluje bronią (Kolonia), Fafner i Fasolt nie są gangsterami próbującymi wyegzekwować od Wotana dług (Stuttgart), a Córy Renu nie tańczą na stole z mikrofonami w rękach (Meiningen). Deklarujący, w przytoczonym wyżej zdaniu, przywiązanie do tradycji reżyser unikał tego typu aluzji. Mimo to nie nazwałbym jego wizji tradycyjną. Jeśli uznać, że stosował tradycyjne środki, to trzeba dodać, iż robił to w sposób niekonwencjonalny. Od samego początku widać wyraźną skłonność do przedstawienia wszystkiego w sposób oryginalny, inaczej niż to robiono dotychczas. Niekiedy odnosiłem wrażenie, że nie zaszkodziłaby odrobina powściągliwości w wymyślaniu nowych rozwiązań, ale tylko odrobina, gdyż w większości przypadków to, co reżyser zaproponował, sprawdziło się zdecydowanie. Pomysł, aby w III akcie, podczas rozmowy Brunhildy z Zyglindą i ósemką Walkirii, Wotan pojawił się wcześniej niż zawsze, wydaje się bardzo interesujący. Siostry rozmawiają, nie wiedząc jak postąpić, a on niewidziany obserwuje tę scenę i czeka, aż brzemienna Zyglinda uda się na wschód, gdzie będzie mogła wydać na świat syna. Wotan został wprawdzie w II akcie zmuszony przez Frykę do opuszczenia Zygmunta, ale ani myśli zrezygnować ze swych zamiarów. Ta niby kara wymierzona Brunhildzie jest w rzeczywistości tylko modyfikacją planu pozwalającego odzyskać pierścień. W tej sytuacji Zyglinda nie tyle ucieka do lasu, w którym mieszka Fafner, co udaje się tam za zgodą Wotana. Nie widziałem dotychczas, aby ktoś zaproponował taką interpretację. Równie doskonałym pomysłem był sposób przedstawienia wszędobylskich Walkirii. Piszę wszędobylskich, bo pojawiają się one częściej, niżby to wynikało z libretta. Już na początku II aktu Brunhilda podczas rozmowy z ojcem odgania niesforne siostry, które słysząc, że zanosi się na walkę, złaknione krwi, nie mogą się jej doczekać. Są to drapieżne stwory, szokujące czerwienią paznokci i kojarzące mi się z tolkienowskimi orkami. Wcielające się w nie tancerki sugestywnie oddały ich dziką naturę. Gdy Brunhilda zwiastuje Zygmuntowi rychłą śmierć, ponownie musi je odpędzać, gdyż rzucają się na nieszczęśnika, jakby chciały go rozszarpać na kawałki i pomknąć z nimi do Walhalli. Bardzo też spodobał mi się ogromny niczym pantera kocur leżący na łożu w chacie Hundinga i świecący oczami. Ten niemy strażnik domu potęgował swą obecnością grozę sytuacji, w jakiej znalazł się ścigany Zygmunt, trafiając pod dach swego wroga. Później, gdy Hunding zdaje sobie sprawę, że jego gość jest tym, którego ścigał, wcale nie ma zamiaru przestrzegać prawa gościnności – wręcz chce go zabić. Powstrzymuje go Zyglinda, która w symbolicznej scenie przechwytuje strzały wystrzelone przez męża w kierunku Zygmunta i sprawia, że chybiają celu, a w końcu kolejną z nich kieruje na powrót do strzelca. Dzięki jej postawie Hunding w końcu ochłonął i zaproponował przeciwnikowi nocleg na tę jedną noc, tak jak nakazuje rycerski obyczaj. Takich zupełnie nowych rozwiązań jest więcej. Sprawiają one, że ogląda się przedstawienie z wielką uwagą. Wyrażając podziw dla wyobraźni Nekrosiusa, chciałbym jednak zaznaczyć, że nie wszystko, co działo się na scenie, wydało mi się logiczne czy nawet czytelne. Zyglinda przynosząca wyczerpanemu Zygmuntowi wodę w olbrzymim wiadrze – prawie beczce – zatrzymująca się co chwilę, aby postawić ciężar i dać ręce wytchnienie. Nie miała niczego mniejszego? On tam biedny leżał bez tchu, bliski wyzionięcia ducha, a ona zaopatrywała dom w wodę na co najmniej tydzień! Podobnie z Hundingiem, który wchodzi do swej chaty i widząc żonę rozmawiającą z przybyszem, kładzie się w najlepsze na łóżku obok kota. Leży tak przez dobrą minutę i gdyby słuchał, co kot mu mruczy do ucha, to może miałoby to sens. Dopiero gdy orkiestra gra motyw zapowiadający jego przybycie, gospodarz wstaje i zbliżając się do tych dwojga, rzuca pytające spojrzenie. Ta sytuacja wydaje mi się nieco dziwaczna. W II akcie, podczas rozmowy z Wotanem, Fryka zachowuje się, jakby dotknął ją atak delirium. Zdejmuje z siebie niewidoczne włosy. Może chciała w ten sposób odrzucić oplatające ją kłamstwa Wotana, który w pokrętny sposób opowiada o swych planach, czy też raczej wypiera się ich. Tak czy owak – nie wyglądało to naturalnie. Sygnalizując powyższe, dość drobiazgowe i nieliczne zastrzeżenia, raz jeszcze chce powiedzieć, że reżyserię całości oceniam wysoko. Dzięki nowatorskim, przemyślanym rozwiązaniom akcji, doskonale korespondującym z tekstem, czytelnej symbolice oglądałem przedstawienie z dużą satysfakcją. Na podobnie wysoką ocenę zasłużyli też Marius Nekrosius – autor baśniowej scenografii oraz Nadieżda Gultiajewa – projektantka kostiumów.

Pora na kilka słów o stronie muzycznej omawianej premiery. Znając temperament maestro Kaspszyka i pamiętając jego żywiołową interpretację Walkirii w Warszawie, byłem całkowicie zaskoczony sposobem, w jaki prowadził wileńskich muzyków – tak miękko i łagodnie. Szczególnie w I akcie orkiestra brzmiała jak zespół kameralny. Napięcie emocjonalne między Zyglindą i Zygmuntem – miłość, która zakiełkowała, by po chwili wybuchnąć z całą mocą, wszystko to zostało świetnie oddane przez śpiewaków na tle orkiestry prowadzonej z wielką powściągliwością. Dyrygent z udziałem solistów i orkiestry stworzył idealną harmonię. Oczywiście, tam gdzie trzeba, było też forte. Po raz pierwszy, z całą mocą w II akcie, gdy Wotan się zdenerwował. Później jeszcze kilka razy, ale wszystko z umiarem i w sposób doskonale wyważony. Ta interpretacja bardzo mi przypadła do gustu. Szkoda, że nie jest zarejestrowana na płycie, tak aby można ją było zabrać do domu i wracać do niej, kiedy się zechce.

W poszczególnych partiach wokalnych wystąpili: John Keyes jako Zygmunt, Vladimiras Prudnikovas – Hunding, Amanda Mace – Zyglinda, Nomeda Kazlauskaite-Kazlaus – Brunhilda, Laima Jonutyte – Fryka i Anders Lorentzson w roli Wotana. Wszyscy soliści z wyjątkiem Lorentzsona wykonali swe partie na równym, bardzo przyzwoitym poziomie. Niestety partia Wotana, przynajmniej w tym dniu, okazała się powyżej możliwości wykonującego ją śpiewaka, co w końcu III aktu słychać było wyraźnie.

Na zakończenie mała refleksja. Choć nie lubię słuchać narzekań na każdym kroku, tym razem sam nie potrafię powstrzymać się przed wyrażeniem żalu. Jaka szkoda, że aby posłuchać Wagnera czy Straussa musimy jeździć do Wrocławia, Wilna lub Berlina. Że zamiast brać przykład z Wilna, w którym powstają przedstawienia na wysokim poziomie tak inscenizacyjnym, jak i muzycznym, prowadzi się w stolicy głębokie dyskusje o tym, czy w operze ważniejszy jest dyrygent czy też reżyser. Jaka szkoda, że melomani muszą tych opinii wysłuchiwać! Podczas krótkiej rozmowy po przedstawieniu dyr. Kaspszyk zapraszał nas na premierę Króla Rogera do Paryża. Oczywiście jest powód, aby się cieszyć. Wystawianie w Paryżu jest nobilitacją dla dyrygenta i reżysera (Warlikowski). Poza tym to wspaniale, że na jednej z czołowych scen europejskich pojawia się muzyka wybitnego polskiego kompozytora, ale czy Szymanowski nie powinien być na stałe obecny w repertuarze Opery Narodowej? Tym bardziej, że jeszcze tak niedawno mogliśmy słuchać w Warszawie Króla Rogera w wykonaniu orkiestry pod batutą Kaspszyka i zachwycać się wspaniałą inscenizacją Trelińskiego. Komu to przeszkadzało?

Henryk Sypniewski